Info

Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2024, Lipiec1 - 0
- 2024, Czerwiec7 - 0
- 2024, Maj10 - 0
- 2016, Styczeń1 - 2
- 2015, Listopad1 - 0
- 2015, Październik1 - 0
- 2015, Sierpień1 - 0
- 2015, Lipiec2 - 0
- 2015, Czerwiec6 - 0
- 2015, Maj20 - 0
- 2015, Kwiecień18 - 0
- 2015, Marzec7 - 0
- 2015, Luty2 - 0
- 2015, Styczeń1 - 0
- 2014, Grudzień2 - 0
- 2014, Listopad2 - 0
- 2014, Październik3 - 0
- 2014, Wrzesień1 - 0
- 2014, Sierpień5 - 0
- 2014, Lipiec3 - 0
- 2014, Czerwiec4 - 0
- 2014, Maj4 - 0
- 2014, Kwiecień1 - 0
- 2014, Marzec3 - 0
- 2014, Luty5 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad1 - 0
- 2013, Październik4 - 2
- 2013, Wrzesień8 - 0
- 2013, Sierpień8 - 4
- 2013, Lipiec11 - 0
- 2013, Czerwiec3 - 0
- 2013, Maj5 - 0
- 2013, Kwiecień7 - 0
- 2013, Marzec3 - 0
- 2013, Luty5 - 0
- 2013, Styczeń1 - 0
- 2012, Grudzień3 - 0
- 2012, Listopad2 - 0
- 2012, Październik3 - 2
- 2012, Wrzesień10 - 1
- 2012, Sierpień8 - 0
- 2012, Lipiec11 - 0
- 2012, Czerwiec9 - 0
- 2012, Maj8 - 3
- 2012, Kwiecień10 - 6
- 2012, Marzec13 - 4
- 2012, Luty8 - 0
- 2012, Styczeń6 - 0
- 2011, Grudzień10 - 0
- 2011, Listopad4 - 0
- 2011, Październik10 - 0
- 2011, Wrzesień8 - 0
- 2011, Sierpień12 - 0
- 2011, Lipiec12 - 0
- 2011, Czerwiec10 - 0
- 2011, Maj5 - 1
- 2011, Kwiecień10 - 1
- 2011, Marzec6 - 0
- 2011, Luty10 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień6 - 0
- 2010, Listopad5 - 0
- 2010, Październik1 - 0
- 2010, Wrzesień4 - 0
- 2010, Sierpień13 - 3
- 2010, Lipiec11 - 1
- 2009, Maj4 - 0
- 2009, Kwiecień9 - 0
- 2009, Marzec2 - 0
- 2008, Listopad2 - 0
- 2008, Październik2 - 0
- 2008, Wrzesień3 - 0
- 2008, Sierpień11 - 1
- 2008, Lipiec11 - 0
- 2008, Czerwiec12 - 1
- 2008, Maj14 - 1
- 2008, Kwiecień15 - 0
- 2008, Marzec15 - 0
- 2008, Luty8 - 0
- 2008, Styczeń4 - 0
- 2007, Grudzień4 - 0
- 2007, Listopad5 - 0
- 2007, Październik9 - 0
- 2007, Wrzesień14 - 0
- 2007, Sierpień6 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Góry
Dystans całkowity: | 12393.30 km (w terenie 1682.00 km; 13.57%) |
Czas w ruchu: | 632:54 |
Średnia prędkość: | 19.11 km/h |
Maksymalna prędkość: | 83.70 km/h |
Suma podjazdów: | 125044 m |
Liczba aktywności: | 115 |
Średnio na aktywność: | 107.77 km i 5h 48m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
102.10 km
17.00 km teren
05:21 h
19.08 km/h:
Maks. pr.:61.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1330 m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's
Slovacja - Tabakowe Sedlo, Mędralowa :D
Sobota, 9 lipca 2011 · dodano: 09.07.2011 | Komentarze 0
Trzeba wkońcu zacząć realizować plany, wkońcu są wakacje;D Ostatnie dni były dość deszczowe, dlatego wybrałem opcje nieco mniej terenową. Dzień wcześniej przygotowałem bułki, ciastka i reszte potrzebnego sprętu. Obudziłem się przed budzikiem;) Troche za wcześnie zebrałem się na stacje bo czekałem na odjazd około 30min... Mogłem brać bilet do Rabki po chyba jest tańszy niż do Bystrej, ale kij z tym, następnym razem będe wiedział;) W pociągu było kilku bikerów, pogadaliśmy o tym gdzie się wybieramy itp. Jeden typek miał zajebistego Scotta, w sumie sam nie wyglądał na jakiegoś wytrawnego górala. Około 2 godziny później byłem na stacji w Bystrej. Skierowałem się na Sidzine i dalej na przełęcz Zubrzycką. Na początku było lekko pod górke, potem już było srogie pizganie:) Nie potrzebnie jechałem cały czas na 2 tarczy bo na przełęczy miałem mieszane uczucia co do swoich możliwości... Jak było w góre to musi być też w dół;D Momentalnie znalazłem się w Zubrzycy, tam zawitałem do sklepiku bo troche mało zasobów miałem w plecaku... Śniadaniem w domu też nie pojadłem zbytnio... Miła pani znalazła mi gdzieś na sklepie ostatniego pałerejda, do tego 2 drożdzówy, ciastko i paliwo uzupełnione;) Na skrzyżowaniu skręciłem w strone Krowiarek. Oczywiście widoki na Babią a w drugą strone na Tatry powalały na kolana:) Zwątpienie ustąpiło miejsca zachwytowi więc od razu lepiej się kręciło:) Minałem i pozdrowiłem bikerów po drodze i chwile potem skręciłem w lewo na szlak bursztynowy prowadzący w kierunku granicy. Tam nie było bolca żeby nie zatrzymac się i nie zrobić zdjęcia:) Niestety nie miałem aparatu bo mi go boczek podpieprzył na obóz, musiałem robić telefonem dlatego marnie widać... Zobaczyłem że rowerzyści co ich wcześniej mijałem jadą za mną. Minęli mnie, więc kiedy porobiłem zdjęcia dogoniłem ich. Powiedzieli mi że też jadą na Słowacje;) Jechaliśmy razem kawałek i gadaliśmy o górach i rowerach. Jechali wczoraj z Krk do Zawoji, tam się zamelinowali i jeżdzą po okolicy:) Dość wolno jechali, miałem jeszcze sporo do zobaczenia dzisiaj takżę powiedziałem im że lece dalej swoim tempem a że byłem głodny to akurat zjem sobie zanim mnie dogonią;) Pare km dalej była fajna miejscówka więc tacho na żarcie i zdjęcia. Ścieżka do tej pory była zajebista. Czysta radość z jazdy, szutrowo, nieco kamieniście, momentami troche lasem troche polankami. Klimat tego miejsca cały czas zachwycał:) Tak jak przewidziałem kiedy skończyłem jeść i zaczałem się zbierać przyjechali Ci kolesie. Chwile potem ruszyłem za nimi, ale chyba gdzieś skręcili bo jak dojechałem do niebieskiego szlaku to już ich nie było... Tam chwila główkowania gdzie jechać bo znak był na drzewie po środku rozstaju. Pojechałem prosto na dość nachylony błotnisty podjazd, udało się tam wtargać bez przeszkód. Byłem na granicy, szkoda że jakieś tempaki zniszczyły tablice informującą o granicy bo było by fajne zdjęcie. Na szczycie zobaczyłem że starsze małżenstwo prowadzi rowery pod góre. Kobieta złapała kapcia z tyłu, spytali czy mam łatki i pompke, oczywiście zawsze woże je ze sobą więc zaoferowałem pomoc. Pogadaliśmy sobie chwile, okazało się że są z Tychów czyli prawie po sąsiedzku:) Załatałem dziurke, ale ten pan coś źle opone założył bo jak pompował to dętka głośno wystrzeliła. Dobrze że się nie uszkodziła... Pomogłem mu z tym i już wszystko było git, mogli dalej kontunuować wycieczke wokół Babiej. Na koniec kiedy już miałem odjeżdzać starszy pan wyciąga 50zł i mi daje... Mówie mu że to nie był żaden problem i nic nie chce, ale był uparty:D Co za radość być w górach na zajebistej trasie i mieć jeszcze za to płacone;) Ten niebieski szlak jest chyba rzadko uczęszczany, dość dziko tam było. Zjazd był dość hardcorowy ale w jak najbardziej pozytywnym sensie;) Szlakeiem poprostu płynął potok, momentami przy wiekszych kamieniach było głęboko gdzieś na 30cm:D Jechało się obłędnie, totalna radość z niecodziennych warunków:) Troche dalej zrobiło się już spokojniej i pojawił się asfalt. Troche w góre, dużo więcej w dół;) Minąłem żółty szlak na szczyt babiej, początek wygląda srogo, ciekawe jak jest wyżej;) Nastepnie zawitałem do Kohutowej Doliny, świetnie było widać jak masywne jest Pilsko, a za sobą zostawiłem Babią. Dojechalem do rozstaju dróg koło jakiejś rzeczki, skręciłem w prawo na Tabakowe Sedlo. Jechało się tam rewelacyjnie, wysokośc szła elegancko, nie było zbyt stromo także kręciłem sobie na spokojnie oszczędzając troche sił na Mędralową. Na końcu asfalt zakręca w lewo a szlak leci prosto w teren i to dość mocny teren... Zrobiłem sobie chwile przerwy na jedzenie i zacząłem atak najpierw na granice. Trzeba było troche podprowadzić bo stromo i ślisko,w innym miejscu zaś pocięte drzewa blokowały szlak... Wkońcu dotargałem na granice, tam w lewo na szczyt. Początkowo było pod górke ale do ogarnięcia, potem w miare płasko, cały czas wąską ścieżką:) Po drodze turysta zaczepił mnie, pytał skąd jade, jak to jest tak latać po górach na rowerze itp;) Ja z kolei pytałem o szlak, jak daleko, jak stromo. Podobno końcówka miała być stroma, była okrutna, musiałem zejść i podporwadzić kawałek... Na świeżości można by coś walczyć ale w sumie szkoda tracić sił. Po drodze zaczęło mi coś dziwnie cykać w kole, myślałem że to gałązka uderza o szprychy. Wyciągnąłem ją ale cykanie nie ustało. Byłem pewien, że bembenek poszedł sie jebać... Na szczęście chwile później ustało i do końca było już ok:) Na szczycie dla odmiany raczyłem się widokami na północ, czyli górujący Jałowiec, w oddali Beskid Mały, prosto reszta Beskidu Żywieckiego. Masa robactwa koło mnie latała, pozatym wolałem się troszke pospieszyć żeby się czasem nie spóźnić na pociąg. Ze szczytu leciałem czerwonym szlakiem cały czas w dół, na chwile zgubiłem szlak i zaczęły się niepokoje ale kawałek dalej były już znaki zielonego czyli mojego docelowego szlaku w dół do cywilizacji:) Genialnie się nim jechało, ciekawe widoki, płynny zjazd, było dobre flow;) Zaliczyłem ze 2 świetne widokowe miejscówki i dojechałem do punktu w którym było widać jakieś zabudowania w dole i asfaltową droge. Jechałem dalej zielonym i spotkałem dwóch zajebistych gości. Polecili mi zjeżdzać w dół do zabudowań i asfaltem cisnąć do głównej drogi. Wg nich dalsza jazda zielonym to kijowa opcja bo zjazd jest ciulowy a tędy i szybciej i lepiej. Opowiadali jeszcze o wypasie owiec na Mędralowej, fajny klimat ogólnie:) Pojechałem tak jak radzili i nie żałowałem. Genialnie tam było, bardzo klimatyczne miejsce, taki przysułek wśród gór, niesamowite widoki... Zjazd był gruby, bardzo kręty, dość stromo i długo. Podjazd tam byłby porównywalny do hrobaczej albo Magurki. Ciekawe jest to że był na górze był elegancki asfalcik, niżej szutrowo leśna droga i potem znów asfalt... Wyjechałem na główną, skierowałem się na Przyborów i Jeleśnie. Po drodze jeden żulik wskazał mi gdize skręcić. Przy skrzyżowaniu na Żywiec miałem dobry czas a że miałem ochote na coś ciepłego to zatrzymałem się przy budzie z zapiexami. Wyłożyłem 4zł i po chwili dostałem coś co koło zapiexy nawet nie leżało, jakby tą bułke z wody wyciągli, cała rozmokła, bez smaku... Ale się zeżarło, a jak:) Na ławeczkach obok jakieś żule się kłuciły, dość zabawnie to wyglądało. Z Jeleśni cały czas prułem główną drogą aż do Żywca. Podjechałem na rynek gdzie jakieś ziomki skakały i tańczyły, zresztą nie przyjechałem tam oglądać jakichś lipnych pokazów tylko zakosztować speciałów z regionu po męczącej wyprawie:) Do pociągu miałem około godziny. Chwile potem byłem już w pijalni w BROWARZE:D Wziąłem sobie świeżutkiego Żywca i na placyk koło pijalni i muzeum. Troche pechowo akurat 10min później przyjechali policjanci na motorach, karetka i auta weselne. Dobrze że policja nie przyczepiła się żę popijam browarki jak jestem na rowerze, nie chciałoby mi się prowadzić bika na dworzec;) Dopiłem szybko i poszedłem do środka zakosztować jeszcze Mastnego Brackiego. Było tak pyszne... że ja pierdole;) To jest jeden z wielu powodów dla którego warto się ostro spizgać na rowerze, zimne piwko kiedy już jest po wszystkim:D Wyprawa powoli dobiegała końca, wbiłem się na pociąg, w drodze z Oświęcimia do Chełmka gadałem ze świetnym dziadkiem. Wyglądał na 70 lat i naprawde sporo śmiga na rowerze. Wracał z jakiegoś rajdu z Przeciszowa. Opowiadał że jeździł jakieś rajdy 24h na Salmopol, Kubalonke, wychodziło im ponad 200km także szacunek wielki dla niego:) Wspólnych znajomych też mamy bo serwis u Pawła jest mu dobrze znany, zresztą ostatio u Pawła spotkałem też zapalonego dziadka rowerzyste, pewnie kumple;) Z Chełmku wróciłem do Libiąża, zrobiłem rundke, pogadałem chwile z Wojtasem który szedł na grila z rodzinką i zajechałem do domu. Zjadłem, wykąpałem się i odrazu zasnąłem;)















Kategoria Góry
Dane wyjazdu:
118.60 km
14.00 km teren
05:55 h
20.05 km/h:
Maks. pr.:57.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's
Z widokiem na Tatry:)
Niedziela, 12 czerwca 2011 · dodano: 12.06.2011 | Komentarze 0
Traska: Kudłacze, Lubomir, Sucha BeskidzkaPostanowiłem zrobić sobie przerwe w nauce do egzaminu i wukorzystujac znakomitą pogode wyszkoczyłem w Góry:D Dzień wcześniej uczyłem się do północy i nie chciało mi sie pryzgotować jedzenia na trase dlatego rano wyjechałem o 8:30 czyli nieco później niż planowałem. Na początek standardowo na Myślenice, tym razem udało się bez pomyłki;) Droga już znana także dość szybko i przyjemnie przeleciała. Prawie wogóle nie było samochodów, sama radość z jazdy i widoków:) Zatrzymałem się dopiero przed podjazdem trawersującym Chełm, zjadłem, uzupełniłem bidon i rozpocząłem etap górski dzisiejszej wycieczki:) Asfalcik mający około 5km lekko pnie się do góry, tylko w jednym miejscu zrzuciłem na 1:2 bo nie chciałem się przemęczać. Pod koniec zaczęły pojawiać się przyjemne widoczki na okoliczne górki. Na szczycie była mała wioska z kościołem i szkołą, świetnie musi się tam mieszkać:) Na końcu droga skręcała ostro w prawo a ja pojechałem prosto na kamienistą ścieżke oznaczoną znakami zielonego szlaku. Jechało się w miare płasko po szutrowych i kamienistych dróżkach. W końcu przeciąłem jakąś asfaltową droge i kawałek dalej wjechałem do lasu. Tam czekały już na mnie ukochane kamienie... Do schroniska było około 1km tego uciążliwej nawierzchni. Niekiedy trzbabyło podprowadzić pare metrów, ale ogólnie dało się wytargać. Na Kudłaczach zrobiłem chwile przerwy na zdjecia i ruszyłem dalej czerwonym szlakiem na Lubomir. Tu już było łatwiej, jedynie przed szczytem było sporo kałuż, ale całość weszła w siodle. Zatrzymałem się przy obserwatorium, niestety nie było widoków, zamiast tego atakowała mnie chmara much i innego latającego robactwa... Zjechałem kawałek tą samą drogą i skręciłem w lewo na żółty szlak w kierunku Lubienia. Szlak jest bardzo długi i niemal cały czas płynnie w dół, bardzo fajny na zjazd, w drugą strone byłoby sporo pchania. Gdzie niegdzie pojawiały się świetne widoki na Szczebel i Lubogoszcz. Momentami jednak jest słabo oznaczony i można go zgubić, zdażyło się zatrzymać i kminić gdzie jechać. Za kapliczką szlak skręcił w prawo i po ostrym zjeździe wyjechałem na dość szeroką szutrówke. Nie wiele dalej szutruwka skręcała w dół w lewo a prosto lekko pod góre leciała jakaś ścieżka. Zauważyłem że w lesie bawią sie jakieś dzieci i spytałem się ich gdzie leci źółty szlak, powiedziały że szutrówką w lewo, tak też pojechałem... Dalej nie było już znaków źółtego szlaku, także domyśliłem się że mnie dziecaki oszwabiły:) Nie chciało mi się już wracać a droga była szeroka i fajnie opadała w dół:) Dalej pojawiły się betonowe płyty, jakieś domki aż wkońcu wyjechałem na asfalt w Kasince Małej. Tam starałem się spytać jednego dziadka o droge jednak nie dało się z nim dogadać, nawet wtedy kiedy wkońcu udało mu się włączyć aparat słuchowy w uchu;) Nieco dalej ktoś był na podwórku i mnie pokierował dalej na Lubień. Trasa wiodła bardzo malowniczymi terenami, Szczebel było widać jak na dłoni, w sumie dość stroma góra. W miasteczku kupiłem wode, odpocząłem chwile i jechałem dalej główną drogą w kierunku Skomielnej. W Naprawie ukazały się przepiękne widoki na Tatry a bardziej na prawo był Diablak i pasmo Policy. Coś wspaniałego, tylko dla tego widoku warto było tyle jechać:) Obliczyłem sobie, że jakbym jechał na Luboń byłbym w Rabce na styk, gdybym tylko wyjechał z 40 min wcześniej... Nie chciałem ryzykować dlatego odpuściłem tą opcje i zjechałem do Jordanowa. Po drodze siadłem jakimś szosowcom na kole ale nie chciało mi się już deptać a czasu do pociągu miałem wystarczająco także odpuściłem sobie. Nieco dalej dogoniłem jakąś grupke na MTB i za nimi jechałem aż do Makowa. Okazało się, że są z Zembrzyc i robią pętle przez Krowiarki. Dwóch młodszych chłopaków jechało przodem a ja siadłem na kole starszemu gościowi na Meridzie. W Makowie jakiś idiota gwałtownie skręcił w prawo i zajechał gościowi droge, na szczęście zdążył wychamować. Powydzierał sie tam na kierowce a ja spokojnie ich ominąłem i pojechałem dalej. Chłopaki tachowali na przystanku kawałek dalej, machnąłem im i chwile potem dojechałem do Suchej, było około 15, więc do pociągu jeszcze godzina czasu. Podjechałem do knajpki w której jadłem zapiexe po wycieczce na Jałowiec:) Tym razem wziąłem sobie kebabcza po 7zł, dość dobry był, a co najważniejsze sycący. Szkoda tylko, że dzisiaj dał o sobie znać, na szczęście już po egzaminie hehe;) Udało mi się znaleźc otwarty sklepik co by browca na droge wyłapać i można było wracać. Niestety jechałem Acatusem, kijowo się wiezie w nim rower... W pociągu usiadłem z sekcją kolarstwa z AGH wracającą z trasy po Beskidze Sądeckim i Pieninach:D Robili dokładnie tą samą trase co ja chce jechać:) Opowiedzieli mi wszystko co trzeba i w klimatach rowerowych podróż szybko zleciała. Z Płaszowa jeszcze musiałem dojechać na mieszkanie, kilka osób z grupy nie wiedziało jak jechać to ich poprowadziłem przez miasto:) Wycieczka bardzo udana, widoki przepiękne, sporo bikerów na trasie, lepiej być chyba nie mogło:)
Materiał dowodowy:




















Kategoria Góry
Dane wyjazdu:
123.50 km
36.00 km teren
07:00 h
17.64 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's
Beskid Śląski (Klimczok,Salmopol,Skrzyczne) czyli ostra górska jazda:)
Czwartek, 19 maja 2011 · dodano: 19.05.2011 | Komentarze 1
Co tu dużo pisać, było zajebiście, prawdziwa esencja MTB:) Wyjechałem bez pośpiechu o 7:40, już wtedy było ciepło. Mijały kilometry a cel stawał się coraz wyraźniejszy. Za Rajskiem pojawiły się widoki na Hrobaczą i reszte beskidu. Dzięki temu zawsze szybciej czas mija. Przed Wilamowicami snuł się przede mną jakiś koleś na skuterku, rozgrzałem troche mięśnie, wyprzedziłem i zostawiłem go w tyle;) W centrum Wilamo zrobiłem sobie krótki odpoczynek, w plecaku krył się jakiś nowy izotonik, jeszcze tańszy niż ten z biedrony. Produkowany przez tą samą firme z Zabierzowa co Biedronkowe, myślałem że będzie dobry. Myliłem się... Cytrynowy smakował jak jakieś toksyczne odpady, woda z jakimś najpodlejszym kwaskiem cytrynowym. Długo jeszcze prześladował mnie ten smak;/ Natomiast niebieski-jagodowy jest wporzadku ale zdaje mi się troche gorszy od Biedry. Ruszyłem dalej w kierunku BB. Zdziwiłem się, że po 34 km już była tablica informująca że jestem w Bielsku:D Oczywiście do centrum jeszcze kawałek ale zawsze wydawało mi się że jest nieco dalej. Na skrzyżowaniu pogubiłem się troche i pojechałem w prawo, jak na Cieszyn, na rondzie zawróciłem i dojechałem do centrum. Pokręciłem się koło dworca i jazda na Szyndzielnie. Przy skręcie na ulice stromą miałem już koło 51 km dlatego zrobiłem sobie chwile przerwy zanim uderze w teren.Czerwony szlak to prawdziwa autostrada, jedzie się bardzo komfortowo dopiero w górnych partiach pojawia się nieco wiecej kamieni. Ostatnie kilkaset metrów jest po sciezce ułożonej z grubych kamolców, mocno trzesie ale wszystko do wjechania:) Podjazd zajął mi dokładnie 50min, nie forsowałem się bo jeszcze długa droga przede mną. Chwila odpoczynku i żółtym na Klimczok. Zaraz za schroniskiem musiałem kawałek podprowadzić, był mocniejszy fragment a jeszcze ludzie szli także nie było zabardzo opcji. Dalej żółty jest dosć łatwy, jedynie pod sam szczyt jest walka z luźnymi kamieniami a po boku szlaku z korzeniami i powalonymi konarami. Tutaj znowu trzeba było kawałeczek podpowadzić. Na szczycie chwila przerwy na fotki. W między czasie zdaje się, że krzywo wsadziłem licznik do gniazda, przez co chwile potem zgubiłem go na zjeździe;/ Zjazd w kierunku schroniska był dość stromy, na szczęście po boku nie było kamieni i dało się bezpiesznie zjechać. Na dole odbiłem w prawo na czerwony szlak i odrazu stromizna, było troche walki:) Po wyjeździe z lasu ukazały się przepiękne widoki na Skrzyczne i okolice. Szlak zrobił się szerszy i mniej stromy ale i tak był mega szybki. Zatrzymałem się zrobić pare fotek i wtedy właśnie zobaczyłem, że nie ma licznika. Chwila nerwowego szukania po kieszeniach i było już pewne, że przepadł podczas zjazdu. Nie było sensu go szukać... Kilkaset metrów dalej szlak odbił w prawo i zmienił się w singla usianego sporymi korzeniami i gdzie niegdzie kamieniami:) Były fragmenty że trzeba było przeprowadzić rower ale ogólnie wrażenia niezapomniane. Dalej był stromy mega kamienisty zjazd na Przełęcz Karkoszczonke, rzucało mną na nim jak szmatą. Część zjechałem a częśc sprowadziłem. Nie chciało mi się wcześniej siodełka obniżyć i cały czas byłem na granicy OTB;) Za przełęczą szlak zaczął piąć się w górę. W pewnym momencie odbił w prawo i znów jechałem wąskim singlem, szlak był obłędny:D Na szczeście trawersowałem jakąś góre i było umiarkowanie płasko. Następnie dojechałem do rozwidlenia ścieżek, skręciłem w prawo do góry i zrobiłem dość trudny podjazd. Po drodze chwila odpoczynku na ławeczce, pomogłem starszym turystkom znaleźć droge do Szczyrku i targałem dalej w kierunku Kotarza. Szlak zrobił się na tyle trudny że trzeba było pchać. W końcu zdobyłem Kotarz, tam chwila przerwy na fotki i kiedy ruszyłem odrazu na pierwszym kamieniu złapałem snejka... powietrze zeszło momentalnie. Na dętce miałem dwie dziury po około pół centymetra każda. Oczywiście miałem ze sobą łatki i pompke ale co się nawkurwiałem przy zakładaniu dętki z tym pieprzonym wentylem to moje. Jeszcze opona nie chciała się trzymać na obręczy, na poprzedniej nie było nigdy takich historii... W końcu złożyłem wszystko do kupy i pojechałem dalej. Następnie łatwy zjazd, kawałek płaskiego i ostatni podjazd na Grabową, na szczęście dosć łatwy. Jeszcze chwila jazdy i byłem na Salmopolu. Musze przyznać, że jak dla mnie ten szlak był dość trudny miałem pare kryzysów po drodze ale rewelacyjne widoki oraz różnorodne ścieżki wynagrodziły te litry potu które tam przelałem:) Na Salmopolu kupiłem wode i pogadałem chwile ze sklepikarzem i dwójką turystów. Okazali się bardzo mili i pomocni, a pozatym pan Sklepikarz ma działke gdzieś w Oświęcimiu także prawie po sąsiedzku, takze serdeczne pozdrowienia;) Jechałem tak jak Pan ze skolepu poradził czyli szeroką szutrówką trawersującą Malinów. Z Salmopolu trzeba wjechać pod zakaz i dalej już leci:) Mega szeroka, mega wygodna trasa, musiałem tylko pilnować żeby odbić w prawo na czerwony szlak na malinowską. Dojechałem do ścieżki która skręca w lewo ostro pod górę. W sumie zgadzało się z tym co mówił sklepikarz ale postanowiłem jechać troche dalej i zobaczyć co z tego wyjdzie. Nieco dalej znowu było odbicie stromo w lewo, tym razem już skręciłem. Nawet dało się tam jechać ale już miałem troche w nogach więc na bardziej wymagajacych fragmentach pchałem. Chwile później byłem już na skrzyżowaniu zielonego szlaku z żółtym zaraz za malinowską skałke. Kawałek podjazdu i już byłem niedaleko szczytu. Tam zobaczyłem 4 lub 5 "rowerzystów" wyciągnąłem słuchawki i każdemu mówiłem cześć, żaden cieć nie odpowiedział... Pojechałem dalej, na szczycie przy skale pogadałem chwile z jakimś gościem i pojechałem dalej granią w kierunku Skrzycznego. Z Malinowskiej kawałek sprowadziłem, stromo i kamieniście. Do samego Skrzycznego było już lajtowo, w pewnym momencie najadłem się strachu kiedy rozpedziłem się podczas zjazdu i zarzuciło mi tylnym kołem na kamieniu, noga wypiełą mi się i prawie spadłem z bika... Na szczeście wyszedłem z tego cało:) Na Skrzycznym byłem tylko chwile, porobiłem zdjecia i zjechałem szurtem do Lipowej, tak samo jak rok temu. Zjazd na pełnej kurwie, około 8km ostrego grzania. Po drodze jeszcze minąłem dziewczyne walczacą z podjazdem:) Na dole tradycyjnie skierowałem się na Pietrzykowice. Gdzieś się pomyliłem i wyjechałem bliżej Żywca a nie koło cioci Mikołaja tak jak chciałem... Przy PKP w Pietrzykowicach zrobiłem chwile przerwy na żarcie i picie. Miałem jeszcze godzine do pociągu. Byłem już wykończony jednak pokusa bułki z pieczarkami i zimnego brackiego była silniejsza, jade na Bielsko:D Ten odcinek już na spokojnie, bez pośpiechu, jechałem około 50 min do dworca. Mogłem wkońcu zasmakować buły i przechylić upragnione Brackie, nic lepszego nie mogłem zrobić;)
Dlatego, że straciłem po drodze licznik czas wycieczki jest przybliżony. Dystans jest policzony dość dokładnie.


































Kategoria Góry
Dane wyjazdu:
106.40 km
10.00 km teren
04:59 h
21.35 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's
Leskowiec [922 m n.p.m.]
Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 14.05.2011 | Komentarze 0
Jutro ma już być brzydko więc ruszyłem w góry póki można:) Na wieczór obieałem zajechać do Ośw więc zdecydowałem się na wypróbowanie nowej opcji podjazdu na Leskowiec. Grań czerwonym i zielonym zostawiam na następny raz:) Rano obudziłem sie stasznie zmęczony i spragniony... wczorajsze browarki sie nie przysłużyły hehe:) W domu wszyscy spali wiec podjechałem autem do biedry po izotoniki i ciastka. Wszystko sie przedłużyło i wyjechałem około 9:40. Od razu ciężko mi się jechało, wiatr od przodu skutecznie utrudniał jazde. Jak zauważyłem potem na szczycie w tylnym kole miałem dość małe ciśnienie, przez to na asfalie toczyłem się jak traktor:) W Kętach miałem średnią lekko powyżej 27km/h, dupa zaczęła mnie boleć i ogólnie czułem się średnio. Rynek był zamknięty dlatego musiałem pojehać kawałek objazdem i pociągnąłem do samego Andrychowa. Tam zrobiłem chwile przerwy, cofnąłem i obniżyłem przód siodełka, zeżarłem część prowiantu i skierowałem się do Rzyk. Jechałem tamtędy raz na rowerze i pare razy autem także wiedziałem mniej więej jak jechać. W końcu dojechałem do początku czarnego szlaku, wyciagnąłem wydrukowaną rano tajną mapke mojego dzisiejszego podjazdu. Nie była zbyt szzegółowa ale dało się rozkminić o i jak, tymbardziej że wcześniej wiele razy przeglądałem mapy Compassu:) Trzeba minąć zakręt na czarny szlak i jechać prosto scieżką w las (pod zakaz), przy rozwidleniu skręcić w lewo w strone szlabanu, na pocżątku kawałek w dół a potem trzeba targać pod góre ile wlezie. Strumyczek ma byc po prawej stronie. Nachylenie jest konkretne ale do podjechania, problem jak zawsze leży w luźnych kamieniach i gałęziach. Ogólnie jedzie się dość dobrze. Podprowadziłem przez całą droge około 15-20 metrów. Kiedy dojechałem do miejsca gdzie ścieżka mocno skręca w lewo było już łatwiej. A pracujący tam drwale potwierdzili, że dobrze jade:) Kiedy dojechałem do czarnego szlaku pojechałem prosto w zarośniętą ścieżke. Po kilkuset metrach zoriętowałem się że źle jade bo miałem jechać koło kapliczki. Wróciłem ten kawałek i jechałem w góre czarnym szlakiem. Po kilkuset metrach pojawiła się kapliczka. Czarny szlak skręcał w prawo a ja jechałem prosto. Ten odcinek to czysta przyjemność, szeroka ubita ścieżka, dość płaska. Ścieżka doprowadziła mnie do niebieskiego i zielonego szlaku. Stamtąd jak zawsze trawersem dojechałem do schroniska. Podjazd trwał 45 min a gdybym się nie zgubił byłoby jeszcze szybciej:D Genialna jest ta opcja w około 40 min na szczyt, napewno częściej zaczne tam jeździć. Wycieczka granią już zaplanowana i przeliczona także tylko czekać na dobre warunki:) Koło schroniska pośliznąłem się na jakimś kablu i musiałem podeprzeć się ręką o ziemie, akurat przy tylu ludziach... Zjadłem bułke na ławeczce i podjechałem na szczyt. Warunki były dość średnie ale i tak wspaniale było widać Babią, Pilsko i całą reszte:) Postanowiłem zjechać niebieskim do Ponikwi. Znowu minąłem schronisko, przejechałem trawersem i zacząłem zjazd. Kijowo się tam jedzie, takie jebanie po kamieniach, jeszcze te wypłukane rynny w których znosi rower do środka... Do podjazdu słaby do zjazdu też ale wcześniej to głównie tędy się jeździło... Z Ponikwi szybko doleciałem do Wadowic, rynek również zamnkięty więc się nie zatrzymywałem. W sklepiku kupiłem wode i drożdzówke i na Zator. Tam na rynku zjadłem wcześniejsze zakupy, załatwiłem samochód coby do Ośw jechać i wróciłem przez wioski. Dupa bolała mnie już niemożebnie;/ Licze na to że to tylko przejściowa sprawa związana z nieprzyzwyczajeniem do nowego siodełka. Czas pokaże czy zaznam wkońcu wygody:) Od początku wiedziałem że czegoś zapomniałem, nie wziąłem aparatu... Mam tylko pare słabych zdjec z telefonu...





Kategoria Góry
Dane wyjazdu:
73.70 km
10.00 km teren
03:34 h
20.66 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's
Królowa podjazdu: Hrobacza - Magurka
Sobota, 7 maja 2011 · dodano: 07.05.2011 | Komentarze 0
Od początku pogoda nie była pewna. Prognoza była średnia ale około 10 było dość słonecznie i robiło się ciepło więc postanowiłem ruszyć w Beskidy:) Myśle sobie że lajtowo bez napinki dokulam się do Kęt i tam pomyśle nad dalszą opcją. Na początku wtasy wiatry były sprzyjające. W Oświęcimiu miałem 31km/h niestety w połowie drogie do Kęt pojawiły się chmury i zimny wiatr w morde. Miałem powazne wątpliwości co do dalszej jazdy, nawet w bluzie było chłodno... Na BP zrobiłem sobie przerwe na bułke i ciastko. Ukochana poinstruowała że pociągi z BB jadą o 15 i 18. Postawnowiłem zaliczyć Hrobaczą pojeździć sobie po okolicy i zjechać do Bielska na pociąg. W Porąbce dolałem izotonika z biedry do bidonu i ruszyłem w kierunku podjazdu. Na Hrobaczej jak zwykle ogień w nogach, pot zalewający oczy i walka o każdy metr w góre, czyli to co najlepsze w jeździe na rowerze:) Ku mojej radości pogoda zaczęła się poprawiać, słońce wyszło zza chmur i zrobiło się przyjemniej. Podjazd jechałem odrazu na 1:3-1 bałem się że nie zrzuci mi przednia przerzutka jak to ma ostatnio w zwyczaju i zredukowałem zawczasu:) Widoki za plecami były przepiękne, trzeba kiedyś tamtędy zjechać, będzie na co patrzyć:) Traska jest mi dobrze znana także mogłem z głową zagospodarować siłami. Pierwsze 2 kilometry asfaltu weszły dosć ładnie, dopiero druga połowe zaczeła wysysać ze mnie siły, im dalej tym trudniej:) Po 35min zjawiłem się w schronisku, dość dużo turystów i rowerzystów dzisiaj mijałem. Niestety nie miałem już wody ale przed schroniskiem jakaś starsza kobieta dała mi chusteczke nawilżającą, co za ulga obetrzeć sobie twarz... Pogadałem z nimi chwile i podjechałem na krzyż. Tam postanowiłem jechać granią na Przegibek, poza jednym momentem to bardzo przyjemna traska. Na przełęczy i panienki zatrzymało mnie 2 bikerów z Andrychowa, prosili o pompkę więc pożyczyłem im swoją. Pogadaliśmy chwilkę i ruszyliśmy w swoje strony. Za przęłęczą było strome pchańsko po kamieniach, jedyny moment kiedy trzeba pokornie zejść z bika i tachać na rękach... Szybko dojechałem do rozstaju szlaków i odbiłem na niebieski w strone Przegibka. Kiedyś wydawał mi się ten zjazd bardziej stromy i trudniejszy. Teraz po doświadczeniach na Jawornicy to była bułka z masłem:) Pięknie się pruło w dół, trzeba było tylko uważać na turystów. Na Przegibku postanowiłem zdobyć jeszcze Magurke i godnie przypieczętować trase:) Wybrałem pieszy szlak niebieski. Czytałem że jest stromy i trudny ale za to szybki a to teraz był priorytet. Do pociągu miałem około 1h10min i musiałem opanować Magurke i zjechać do Bielska bo co to za wycieczka jak się Brackiego koło dworca nie napije:D Niebieskim narciarskim jechałbym około godziny, na forum pisali że pieszy przy dobrych wiatrach zajmie 30 min... Od początku było stromo, jednak najgorsze były luźne kamienie to one sprawiały najwiecej trudności w panowaniu nad rowerem. Targałem naprawde hardcorowe partie jednak trzeba było wkońcu dać za wygraną i zacząc prwadzić. Prędkośc była podobna a traciłem mniej sił. Miło było jak mijała mnie grupa przedszkolaków i wszyscy mówili mi dzień dobry;) Kultura na szlaku musi być, ja też wszystkich mijanych pozdrawiałem:) Dalej naprzemian była jazda czyli walka z kamieniami i pchanie. Wkońcu dotarłem do miejsca gdzie możabyło próbować coś zdziałać i można było jechać. Pod koniec znów stromo i kamieniście ale do zrobienia i wkońcu schronisko. Do pociągu zostało około 40min także zrobiłem kilka zdjec i jazda asfaltem do Wilkowic. Zjazd trwał około 5-6min, na przystanku wytrzepałem buty i na pełnej ku..wie asfaltem do Bielska. To, że zdąże było raczej pewne, stawką w tej grze było zimniutkie Brackie na moje spragnione usta, a kto wie, może i nawet buła z pieczarkami wpadnie jak dobrze przycisne:D Jak na złośc prawie wszystkie światła po drodze były czerwone, z tego jedne naprawde długo trwały. Na jednym skrzyżowaniu zobaczyłem że jest pomarańczowe, myśle ooo nie, depnąłem do 40km/h i przeleciałem już na czerwonym:) Na dworcu byłem około 5 min przed odjazdem pociągu. tym razem się poszczęściło, nikogo nie było w kolejce. Kupiłem bilet do Chełmka, razem z rowerem zapłaciłem troche ponad 6zł także chwała PKP, zorientowałem się żę rusza z peronu drugiego i pospieszyłem do baru:D Do odjazdu były już niecałe 3 minuty a baba za ladą ociąga się z nalewaniem jak fix. a to przy kurczakach dłubie a to czegoś szuka... Wkońcu dostałem upragniony bronx. Nie musze pisać że wchodził malinowo ale i tak napisze - wchodził zajebiście:) Wyzerowałem go w jakieś 0,0004 sekundy:) Szybko wbiegłem na pomost i kiedy schodziłem na peron 2 na stacje wjechał pociąg:D W ostatnim przedziale było full rowerzystów, musiałem stać w przejściu. Jakiś dziad zaczął mi ględzić o pierdołach, nawet zabawny był:) Jak zwykle przesiadka w Czecho i Ośw. Z Chełmka spokojnie sobie wróciłem przez kosówki:) Trzeba przyznać, że izotoniki z Biedronki dają rade, a za taką cene to już wogólne nie ma się co zastanawiać:)Pare fotek z trasy:









Kategoria Góry
Dane wyjazdu:
107.80 km
12.00 km teren
05:39 h
19.08 km/h:
Maks. pr.:67.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's
Żar, Jaworzyna, Magurka
Sobota, 23 kwietnia 2011 · dodano: 23.04.2011 | Komentarze 0
Postanowiłem wykorzystać ostatni dzień z ładną pogodą i zrobić jakąś grubą trase:) Mikołaj i Dominik nie mogli jechać więc wybrałem się sam. Rano czekało mnie jeszcze koszenie, na szczęście kosiarka nie odpalała po zimie i mogłem z czystym sumieniem ruszać w droge:) Początek trasy tak jak ostatnio. Do Oświęcimia średnia lekko ponad 28 km/h po drodze coś mi licznik powariował bo nagle zaczął wskazywać 7 - 8 km/h... podmuchałem po nim i przeszło:) Wiał lekki wiatr od przodu ale leciało się bardzo dobrze. Do Kęt utrzymałem 28km/h, zdziwiłem się troche że po wypadku tak dobrze się będzie dymało:) Ramiona troszke czułem na początku ale się przyzwyczaiłem po jakimś czasie. Zatrzymałem się na BP, tam zjadłem kanapke i jakieś słodkości. Następnie skręciłem w lewo na Porąbke i pomyliłem droge... Zorientowałem się po jakimś kilometrze. Trzeba było odbić w prawo zaraz za skrętem a ja pojechałem prosto... W Porąbce przejechałem przez zamknięty mostek i jechałem sobie prawą stroną jeziora. Kiedy dojechałem do tego łuku z którego pojawia się piękny widok na jezioro i Żar poczułem już po co tu przyjechałem:) Na spokojnie dojechałem sobie do Międzybrodzia i zatrzymałem się na odpoczynek tam gdzie zawsze czyli przy sklepiku przed podjazdem. Prawde mówiąc nie wiedziałem jeszcze gdzie dokładnie pojade. Poprzedniego wieczora planowałem obczić nowy zielony szlak na Przełęcz Isepnicką i Niebieski do Tresnej. Drugą opcją był zjazd i zdobycie Magurki. Pomyślałem że objade obie opcje i wróce sobie pociągiem:D Zacząłem podjazd na Żar, nie planowałem jechać jakoś ostro, na spokojnie wjechać i pomyśleć co dalej. Jednak nogi tak pięknie zapodawały, podjazd wchodził jak miód;) Tam gdzie jest anomalia depnąłem i rozpędziłem się na podjeździe do 35km/h:) Robiłem uphill jak zawsze 2:2-1. Pod koniec zobaczyłem, że jakiś szosowiec za mną jedzie, jechałem dalej swoje, nie dogonił mnie;) Na szczycie porobiłem fotki, zjadłem coś na szybko i zdecydowałem się jechać w teren. Podczas podjazdu widziałem znaki zielonego szlaku przy krzacorach i bałem się że będzie słabo przejezdny. Ale i tak bym koło niego przejeźdzał gdybym się zdecydował na zjazd asfaltem więc postanowiłem zobaczyć co i jak. Okazało się że szlak jest szeroką ścieżką, prawie płaską. W paru miejscach były jakieś kałuże i kamienie ale ogólnie lajtóweczka:) Po chwili byłem już na Isepnickiej i zacząłem podjazd czerwonym szlakiem. W terenie też nieźle mi szło, obniżenie ciśnienia w oponach zwiększyło przyczepność. W pewnym momencie czerwony odbijał w lewo dość stromo a prosto wiodła szeroka ścieżka. Na początku wjechałem na tą stromizne i po około 200 metrach przypomniałem sobie że jechałem kiedyś tamtą drogą obok, wtedy kiedy się troche pogubiłem i wyjechałem na niebieskim. A właśnie tam się dzisiaj wybierałem:) Wróciłem się kawałek i jechałem prosto. Po kilkuset metrach droge zagrodziło mi obalone drzewo... Było po lewej stronie troche miejsca, pomyślałem że się zmieszcze i przejade. Nie udało się... Powtórzyła się histroria z Pilska, jednak z gorszym zakończeniem. Gałąź wbiła mi się do plecaka i go rozpruła. Wkurwiłem się, ale pomyślałem, że mama sobie z tym poradzi i zszyje jak trzeba:) Nieco dalej zobaczyłem ostry podjazd, z dala wyglądał jak ściana. Zacząłem żałować że wybrałem tą ścieżke... Targałem dość mocno ale w pewnym momencie straciłem równowage na kamieniach i musiałem podprowadzić z 15 metrów. Jak już się dało to wsiadłem i pokonałem reszte podjazdu. Dalej był lekki zjazd i wkońcu zobaczyłem znaki niebieskiego szlaku. Niebieski prowadzi granią, prawie cały czas płasko i przyjemnie. Dopiero na Jaworzyne jest kawałek w miare mocnego podjazdu. Własnie tam na rozstaju nie byłem pewien jak jechać. Znak na drzewie miał zdrapany grot strzałki który wskazywał w lewo na płaską ścieżke. Na początku tam pojechałem zobaczyć czy dalej będą jakieś znaki. Nie było... odlałem się i wróciłem do podjazdu. Znaki pojawiły się dopiero kiedy zrobiło się płasko. Po drodze był ciekawy widok na Żar i reszte beskidu. Na szczycie w sumie nic specjalnego, nawet się nie zatrzymywałem. Zaczął się zjazd, odrazu duża stromizna, łapy zaczynają boleć a obrecze parzyć:) W jednym miejscu nazbierało się tyle liści że kiedy jechałem sięgały powyżej piast:) Wprawdzie ten zjazd to niebyła Śmierć w wenecji jak ostatnio z Jawornicy jednak ostro się na nim sponiewierałem:) Wkońcu wyjechałem na jakąś polanke, patrze na drzewa a tam żółty szlak... Nic to, wyjade kawałek dalej niż chciałem. Słabe oznakowanie tam jest. W sumie do samego końca było stromo. Po drodze minąłem jakąś terenówke i jechałem sobie dalej szukając optymalnej ścieżki przejazdu. Zdaje mi się, że okoliczni bikerzy zrobili sobie tam ścieżke do downhillu:) Kilka zakrętów było fajnie wyprofilowanych:) Wkońcu wyjechałem na asfalt. Powoli sobie dojechałem do Zarzecza i na przystanku zrobiłem przerwe na jedzenie. Właśnie wtedy dopadł mnie kryzyz. Poprzednie kilometry wypompowały mnie z sił. Zjechałem sobie do głównej drogi i po paru kilometrach skręciłem do Łodygowic. Tam sklepy pozamykane a wody i żarcia już nie mam... W końcu udało się znaleźć czynny sklep, było tam kilka pijanych dziadków, wesoło przynajmniej było:) Kupiłem herbatniki ciastka i wode. Niestety nie mieli bułek, a miałem ochote na bułe z kiełbachą, jak wtedy co na Zakopane jechałem:) Słodkości już nie pomagały, musiałem zeżreć coś ciepłego... Pomyślałem że w schronisku coś zjem. Spytałem się miejscowych jak dojechać do podjazdu na Magurke, znalazłem od razu. Przed podjazdem zrobiłem sobie 20 min odpoczynku. Miałem jeszcze troche czasu do pociągu także się nie spieszyłem, tymbardziej że stacja w Wilkowicach jest bardzo blisko. W moim stanie podjazd był masakryczny. Nawet nie próbowałem walczyć, odrazu na jedynke i powoli do góry. Na szczęście asfalt był tam bardzo dobry i były odcinki z mniejszym nachyleniem. Gdyby było jak na Hrobaczej to bym chyba zszedł... Jeśli chodzi o asfalt to drode na Hrobaczą chyba nic nie dorównuje w tej okolicy. Na szczycie oczywiście ogromna radość że wkońcu schronisko. Zamówiłem jajecznice za 5zł i zeżarłem ze smakiem:) Siły wróciły natychmiast:D W między czasie zadzwoniłem do ukochanej spytać o której mam pociąg z Wilkowic. Okazało się że jedzie dopiero z Bielska... Szybko zrobiłem zdjecia uzupełniłem bidon i rura na BB:) Na zjeździe bez kręcenia leciałem 67km/h, a można było więcej:) Droga do góry trwała wieki, zjazd pare minut...;) Z Wilkowic też było z górki, szybko dojechałem do głównej drogi i na bielsko już noga zapodawała około 30km/h:) W odali było widać czarny dym nad centrum. Bałem się że dworzec się pali... Okazało się że to jakiś magazyn naprzeciwko stacji się palił. Wszędzie pełno gapiów, nie było się jak odlać... Budy z bułkami z pieczarkami były zamnkęte więc zadowoliłem się Brackim. Piwko wchodziło jak złoto! Poezja:) Po chwili zjawił się pociąg i wróciłem sobie do Libiąża:) Skoczyłem do Bona po browca, przejechałem po mieście i zajechałem do domu. Piękna trasa wyszła:D























href="">924960</a>
Kategoria Góry
Dane wyjazdu:
72.90 km
10.00 km teren
03:30 h
20.83 km/h:
Maks. pr.:55.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's
Kocierz, Potrójna, Jawornica, wypadek...;/
Czwartek, 21 kwietnia 2011 · dodano: 21.04.2011 | Komentarze 0
W końcu wolny czas i pogoda pozwoliły na zachaczenie o Beskid Mały:) Wyjechałem przed 11 na Oświęcim. Na pierwszym rondzie byłem ze średnią ponad 29km/h Szybko przeleciałem przez miasto i byłem już w drodze na Kęty. Dość szybko mi ta traska zleciała, niestety siodełko dawało o sobie znać... Pozstanowiłem na postoju pokombinować z ustawieniem pozycji. W Kętach średnia wynosiła już około 28km/h, bardzo dobrze jak na początek sezonu:) Rynek nadal rozkopany, planowałem się tam zatrzymać na krótkie tacho jednak pociągłem dlalej aż do Andrychowa. Tam na ławeczce odpocząłem, zjadłem 2 bułki i pobawiłem się ustawieniami pozycji. Mostek poszedł o jedną najmniejszą podkładke do góry a siodełko troszke do tyłu. kiedy odkręcałem mostek jedna podkładka mi wypadła. Już myślałem że ją zgubiłem kiedy podeszła starsza kobieta i mi pokazała gdzie spadła:) Bardzo miło z jej strony. Przed podjazdem na Kocierz kupiłem sobie w sklepiku ciastka i wode, kobieta nie chciała uwierzyć że istnieje niebieskie prince polo hehe:) Zdecydowałem się podjeżdzać asfaltem, zielony szlak i szutrówke zostawie na inny raz. Może być tam teraz dość mokro. Podjazd szedł sprawnie łańcuch nie schodził z 2 oczywiście:) W 3/4 podjazdu wziął mnie jakiś szosowiec z Kęt, nawet sie nie przywitał... Dojechałem sobie spokojnie do Karczmy, w bramie przywitałem się z jakimiś bikerami i podjechałem na ławeczke. Po chwili też przyszli przed karczme i sobie bardzo miło posiedzieliśmy:) Także pozdro dla bikerów z Goczałkowic. Pogadaliśmy o rowerach, górach, życiu itp:) Chcieli mnie częstować pierogami i chlebem ze smalcem jednak najadłem się bułek i ciastek. Niechciałem mieszać i dostać gastro na szlaku. Pożegnałem się z nimi i zjechałem kawałek do czerwonego szlaku. Zaczął się festiwal kamieni:) Targałem równo od początku. Do Kiczory było w miare luźno, potem kawałek zjazdu i płaskiego, leciałem tam 30km/h Dalej już było pare ostrych podjazdów z luźnymi kamieniami. W dwóch miejscach trzeba było się zatrzymać ale całość przetargałem dość ładnie. Już myślałem że nie dam rady, każdy metr w góre było czuć w nogach... Satysfakcja była ogromna na końcu:) Na Potrójnej rozpływałem się nad widokami, dawno w tak pięknym miejscu nie byłem. To zdecydowanie jedno w moich ulubionych miejsc w Beskidzie Małym:D Wspaniale było widać Beskid Żywiecki i Śląski, szkoda że Taterek nie było dzisiaj widać. Babia i Pilsko jeszcze w śniegu. Zresztą Malinowska i Skrzyczne z tego co widziałem na MMSie od Mikołaja też zasypane:) Traske piękną zrobił tak wogóle:) Porobiłem zdjęcia i wbiłem się na żółty szlak przez Jawornice. Aż do krzyża głównie było płasko z paroma zjazdami po drodze. Od Jawornicy do Targanic to był zjazd... że ja pierdole:) Masakryczne nachylenie, sporo kamieni i wypłukane rynny na środku... W kilku miejscach musiałem sprowadzić, za bardzo pochyloną pozycje mam na takie hardcorowe odcinki. Heble też ledwo dawały rade. Kiedy wyjechałem z lasu już było luźniej, przede wszystkim nawierzchnia znacznie lepsza, nachylenie nadal grube:) Wyjechałem koło kościoła w Targanicach i zjechałem do Andrychowa. Po drodze wzięły mnie jakieś chłopaczki z zaskoczenia, jeden na szosie cisnął przodem a za nim jeden na jakimś góralu a drugi na makro:) Wykorzystałem osłone od wiatru i jechałem z nimi tak koło 35km/h. Po jakimś czasie osłabli tylko ten na szosie nieźle pruł. Wyprzedziłem ich i siadełm mu na kole. Na rondzie rozdzieliliśmy się i ruszyłem do centrum a dalej na Zator. Bardzo miło mi się jechało, noga dobrze zapodawała, cały czas koło 30km/h Jednak do czasu... W Wieprzu stało się coś co nie powinno się wydarzyć...Jade sobie główną drogą i nagle przede mnie wyjeżdzją babska jakąś starą astrą. Pizda nie popatrzyła w lusterka ani na droge i próbowała nawracać... Napierdalam po hamplach ile sił ale już nie było możliwośći się zatrzymać. Przejechałem kilka metrów na przednim kole i uderzyłem w bok samochodu. Baba miała otwarte okno także jedna ręka wpadła mi do środka a głową uderzyłem w karoserie. Okulary sie rozbiły i rozcięły mi łuk brwiowy, a ręke mocno obtarłem i potłukłem. Jeszcze na nogach mam pare śladów ale to w sumie nic takiego. Wydarłem się na te tępe cipy, pokurwowałem troche i zobaczyłem dopiero po chwili że krew mi się leje z łuku brwiowego. Zadzwoniłem po policje i karetke mimo ich sprzeciwów. Przyjechali po 10 minutach, zbadali mnie i polecili jechać do szpitala w Wadowicach zaszyć rane. Przyjechała też policja, zbadała nas alkomatem i bez większych rozważań ustaliła że wina jest całkowicie po stronie tych bab. W międzyczasie zadzwoniłem po rodziców żeby mnie odebrali z Wadowic. W szpitalu musiałem troche poczekać aż mi zrobią jak trzeba. Przyjechali rodzice, skoczyliśmy do Wieprza po rower i kapuste za uszkodzone okulary i kask. Dostałem 270zł z czego jestem dość zadowolony:) Rowerek w pełni sprawny także mimo wszystko skończyło się dość dobrze.
















href="">920201</a>
Kategoria Góry
Dane wyjazdu:
153.40 km
1.00 km teren
06:55 h
22.18 km/h:
Maks. pr.:56.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's
ZAKOPANE
Poniedziałek, 23 sierpnia 2010 · dodano: 25.08.2010 | Komentarze 0





































href="">670589</a>
Kategoria Góry
Dane wyjazdu:
132.60 km
15.00 km teren
06:24 h
20.72 km/h:
Maks. pr.:66.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's
Grań z Kocierzu na Żar i powrót przez Przegibek
Piątek, 20 sierpnia 2010 · dodano: 20.08.2010 | Komentarze 0
Aktualizuje ten wpis po 3 tygoniach, był egzamin z matmy który na szczęście zdałem, wakacje na Rodos, także na szybko...W drodze na Zator Dominik zostawał sporo z tyłu, kolana dawało o sobie znać i chciał wracać do domu... W Zatorze udało mi się przekonać go żebyśmy skoczyli na Andrychów i ewentualnie Kocierz. Z Zatora do Andrychowa toczyliśmy się około 22-20km/h. W Andrychowie zrobiliśmy krótki postój i ruszyliśmy na Kocierz. Podjazd jechałem dość mocno, tradycyjnie 2:1-2 i ogień do przodu:) Dominik odblokował się na tym podjeździe i ból kolana przeszedł. Większość czasu jechał w miare blisko za mną, na przełęczy był 2-3 min za mną. Ze względu na poprawe kondycji mojego kompana zaproponowałem trase czerwonym szlakiem na Żar. Dominik nigdy tamtąd nie jechał wiec poparł moją propozycje. Początkowe kilkaset metrów było bardzo błotniste, nawet zastanawiałem się czy nie wracać i jechać przez Wielką Puszczę. Na szczęście targaliśmy dalej do przodu i droga stała się przyjemniejsza. Początkowo było dość płasko, potem czekał na nas podjazd który po jakimś czasie zrobił się bardzo kamienisty i stromy, musieliśmy podporwadzać. Po ulewach i powodziach szlaki są w opłakanym stanie, pełno wymytych kamieni i ogólne dziadostwo... Po drodze były wspaniałe widoki na beskid Żywiecki, miło było widać radość Dominika z tego że wybraliśmy się w góry:) Ja natomiast cieszyłem się widokami, jazdą i wspominałem poprzednie wyjazdy w strony które kocham:) Podczas jednego kamienistego zjazdu Dominik stracił panowanie nad bikiem i się wypieprzył, całe szczęście że odbyło się bez kontuzji... Ciekawy był wąski odcinek szlaku trawersujący Cisową Grape, kiedyś tam się pogubiłem jadąc od Żaru i przejechałem go od drugiej strony. Nieco dalej droga rozchodziła się w lewo w dół i w prawo lekko do góry. Na oznakowanie szlaku nie było co liczyć ale z tego co pamiętałem powinniśmy jechać w lewo w dół co też zrobiliśmy. Szlak zaczął się zwężać i było coraz wiecej trawy, wkońcu droge zablokowało nam wielkie przewrócone dzrzewo. Wyglądało na to że ciążko błoby nawet przeprowadzić rowery obok;/ Nieco wcześniej była ścieżka prowadząca do tego górnego odcinka, podjechaliśmy tam i po chwili okazało się że to slepa uliczka... Wróciliśmy do tego drzewa i przeprowadziłem rower obok, Dominik zjechał nieco wcześniej i go ominął. Dalej szlak wyglądał już normalnie, dość długo zjazd w kierunku Kiczery, chwila wypłaszczenia i bardzo stromy kamienisty podjazd na Kiczre którym w dolnym odcinku nawet ciężko jest zjechać, kiedyś się obawiałem czy zjade tam bez szwanku:) Czekało na nas podprowadzanie, bylismy już bardzo blisko z Żaru a widok ze szczytu wynagrodził nam wszystkie trudy trasy. Uwielbiam tamto miejsce, wg mnie to jedno z najlepszych miejsc widokowych w Beskidzie Małym, wspaniała polanka do odpoczynku, spokój, krzaczki jagód dookołoa, bajka;) Porobiliśy tam kilka zdjęc i zjechaliśmy bardzo przyjemnym odcinkiem na Żar. Postanowiliśmy nie jechać na szczyt Żaru tylko zjechać do Miedzybrodzia i przez Przegibek dojechać do Bielska i wrócić przez wioski. Na zjeździe chciałem dokręcić do jakiejś konkretnej prędkości jednak co chwile chodzili ludzie a pozatym za wcześnie ruszyłem na pełnej kurwie... Zamiast na tym prostym szybkim odcinku z betonowymi barierkami po lewej rozpędziłem się na poprzednim którszym przez co na zakręcie musiałem zwolnić i ciężko było się znowu rozkręcić. Na dole zatrzymaliśmy się przy moim ulubionym sklepiku i kupiliśmy sobie pice i batoniki. Nastepnie spokojnie jechaliśmy sobie w kierunku skrętu na Bielsko w Międzybrodziu Bialskim, czekał tam na nas podjazd na Przegibek. Z tego co pamiętałem z wycieczki na Magurke z Mikołajem nie był ani długi ani stromy, taki w miare łatwy. Jechałem podobnie jak na Kocierz cały czas równym solidnym tempem, na początku zwalniałem niece i czekałem na Dominika ale gdy zacząły sie trudniejsze odcinki przestałem. Czułem już tam zmęczenie po poprzednich podjazdach i górskich szlakach ale wyjechałem na przyzwoitym poziomie, na przełęczy znowu czekałem około 2 minut na Dominika i ruszylisy na zjazd, ten sam którym jechaliśmy kilka dni wcześniej z Hrobaczej Łąki:) Pod koniec na prostej kilkaset metrów przed światłami miała miejsce dziwna sytuacja... Jade sobie około 35 km/h a obok mnie jakiś pierdolony buc w aucie wyciągnął ręke i chciał mnie złapać. Dość szybko jechali, tak samo jak ja zresztą i gdyby tylko lekko mnie dotnkał to leżałbym na ziemi. Także jak śpiewał zacny Nagłu atak spawacza: "ty głupi, głupi jebany skurwysynu";) Dominik jechał za mną, powiedział że skurwiel był centymetry odemnie... W Bielsku zatrzymaliśy się przy dworcu na jak zawsze doskonałą bułke z pieczarkami. Ruszyliśmy w kierynku domu, niestety ciążko był osię wydostać z Bielska, ciągle roboty drogowe i objazdy. Wkońcu jednak udało nam się wyjechać na właściwą droge, szybkie lanie i zakupy picia na dalszą jazde i można komfortowo jechać:) Do Wilamowic prowadził Dominik ja sobie spokojnie za nim jechałem. Lubie tamtędy jeździć, pewnie dlatego że droga ma swój klimat, jest mało ruchliwa, cały czas wiedzie przez wioski no i jest ciekawy widok na Hrobaczą i reszte od drugiej strony:) W Wilamowicach zatrzymaliśmy sie na chwile i rozbawiliśmy się tym co tam zastaliśmy. Właściciel zostawił psa w samochodzie i zwierzak przeszedł na siedzenie kierowcy i przezabawnie wygladał, dzieciaki obok robiły zdjęcia i ogólnei było wesoło:) Z Wilamowic ja poprowadziłem jednak Dominik był nieco z tyłu więc musiałem zwolnić i spokojnie dojechaliśmy do Rajska. Czułem już spore zmęczenie i troche kark mnie bolał... Na szczęście byliśmy już prawie w domu. Przejechaliśmy przez Oświęcim i wróciliśmy do Libiąża:) W domu zjadłem, wziąłem prysznic i musiałem jechać do Krakowa do pracy.
A już kilka dni później, w poniedziałek czekało na mnie...
















href="">664254</a>
Kategoria Góry
Dane wyjazdu:
80.20 km
13.00 km teren
04:05 h
19.64 km/h:
Maks. pr.:59.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's
Hrobacza Łąka z Dominikiem
Wtorek, 17 sierpnia 2010 · dodano: 17.08.2010 | Komentarze 0
Kurrr... wyłączyło mi prąd podczas pisania... Jeszcze raz w skrócie;)Wróciłem wcześnie z Krakowa coby zliczyć jakąś zacną trase. Umówiłem się z Dominikiem i wskoczyliśmy na głęboką wode, jeden z trudniejszych podjazdów, Hrobaczą Łąke:) Wiatr nie ułatwiał nam tego zadania, cały czas wiał mocno w twarz co skutwcznie spowolniało nas w drodze na szczyt... Do Kęt głównie ja prowadziłem, jednak Dominik też swoje przejechał. Kilka kilometrów przed Kętami Dominik nieco osłabł i musieliśmy zwolnić, 2 tygodnie spędzone nad morzem odezwały się. Zrobiliśmy tacho na BP w Kętach, szkoda że rynek nie jest jeszcze gotowy, zawsze to przyjemniej pourzędować na ławeczce niż na stacji benzynowej. Wypróbowałem tam nowy rower Dominika. Znakomicie dyma, amorek ładnie pracuje, rowerek w porównaniu z moim znakomicie przyspiesza, sporo wagi z niego zbił ostatnio a i kólka odnowione. Naprawde porzadny sprzet. Za BP skręcilisy w lewo na Porąbke i tam w centrum kupiłem wode i zjedliśmy batoniki aby mieć siłe na walke z podjazdem:) Przed tą góra należy czuć respekt, około 4 bardzo sztywnych kilometrów, tam można poczuc co to jest prawdziwy podjazd:) Od początku zostawiłem Dominika lekko z tyłu, przełożenie 2:2-1 i spokojne targanie do przodu:) Przez pierwszy kilometr trzymałem się niedaleko niego co jakiś czas obracałem się i spoglądałem czy daje sobie rade. Później albo on osłabł albo ja przyspieszyłem bo zniknał gdzieś za zakrętami. Minałem 2 bikerów naprawiających rower na poboczu, przelotnie wymieniliśmy pare słów, z tego co usłyszałem jechali do Bielska. Tam gdzie kończy się dobry asfalt zaczyna się hardcore:) Dziurawa droga, liczne kamienie i konkretne nachylenie aprawiaja że czuć ogień w nogach:) KOlejne takie miejsce jest przez samych schroniskiem, tam moje plecy domagały się już odpoczynku, na szczęście schronisko było już na wyciągniecie korby:) Poczekałem tam na ławeczce na Dominika. Chwile po mnie wyjechał chłop który naprawiał koło a Dominik był 5 minut za mna. Zrobiliśmy tam kilka zdjęc i udaliśmy się pod krzyż. Rozpościera się stamtąd wspaniały widok na Bielsko, Kozy i jezioro Goczałkowickie. Nastepnie udaliśmy się czerwonym na Groniczki, Gaiki i niebieskim szlakiem na Przegibek. Do przełęczy u Panienki wiedzie łatwy i przyjemny odcinek natomiast za przełęczą czeka strome podejście po lużnych kamieniach, trudne nawet prowadząc rower. Tam właśnie się nieco pogubiliśmy... Podejście rozwidla się na dwie ścieżki a znak czerwonego szlaku jest dokładnie pomiędzy nimi i nie wskazuje której konkretnie dotyczy... Pomyśleliśmy że obie ściezki łaczą się u góry i szlak leci dalej wiec wybraliśmy podejście prawą stroną. Na górze wsiedliśmy na rowery i ruczyliśmy dalej, była tam kilka trudniejszych momentów ale daliśmy sobie rade, jednak coś mi nie pasowało... Od jakiegoś czasu nie było wogóle znaków czerwonego szlaku. Postanowiliśmy jechać ta ścieżka dalej licząc na to że przetniemy w końcu szlak. Po niedługim czasie okazało sie że ścieżka wiedze zupełnie do nikąd i urywa się w pewnym miejscu... Wróciliśmy się kawałek i wpadłem na pomysł żeby podejść strokiem troche do góry i poszukać tam szlaku, nie było sensu się wracać do Panienki i podjeścia na Groniczki. W końcu nie mogliśmy sie znacznie oddalić od niego a zdawało mi się że idziemy równolegle do szlaku tylko troche niżej. Okazało się że mam racje, kilkaset metrów wyżej znalazłem czerwony szlak, podprowadziliśmy rowery i udaliśmy się dalej. Szkoda że dzień wczesniej popadało i było sporo kałuż ale jak zawsze przyjemność z jazdy w górach wynagradza wszystko:D Podczas jazdy zaczęło troche kropić, na szczęscie przeszło bokiem. W końcu dojechaliśmy do rozwidlenia szlaków gdzie jakieś skurwysyny przewróciły znak... Na szczęście szlaki były tam dość dobrze oznaczone i bez problemu sobie poradziliśmy. Niebieski szlak na Przegibek był dość wymagający do zjazdju, stromy i sporo luźnych kamieni, nawet czułem ręce:) Podjazd tamtędy były bardzo trudny. Na samym koncu zazdu już przy szlabanie koło asfaltu troche potłukłem sobie jajca na uskoku... ale i tak dobrze z tego wybrnąłem:) Na Przegibku Dominik kupił sobie coś do picia i zaczęliśmy zjazd do Straconki i Bielska. Szybka asfaltowa trasa, nie rozpedzałem sie zbytnio z uwagi na piasek i kamienie zdażające się w niektórych miejscach. W pewnym momencie wpadłem na te kamienie przy prędkości około 50km/h i nieźle mnie wytrząsło... W Bielsku mielismy zdecydować co robimy dalej, jedziemy na Szyndzielnie czy wracamy do domu. Jednak Pogoda sie troche zepsuła i uznaliśmy że najlepiej będzie wrócić pociągiem. Oczywiście będąc w Bielsku obowiązkiem jest zjeść bułke z pieczarkami i napić się Brackiego co też z wielką przyjemnością uczyniłem:D Szkoda tylko że tyle wyczekaliśmy się na pociągi, pobnad godzina w Bielsku, godzina w Czechowicach. Kupiliśmy bilety do Chełmka ale wysiedliśmy w Oświecimiu i stamtąd jechaliśmy na rowerach. Ja przejehcałem się jeszcze po Libiążu i wróciłem do domu:)









href="">657436</a>
Kategoria Góry