Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi mrsandman z miasteczka Libiąż. Mam przejechane 26792.08 kilometrów w tym 3111.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.29 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy mrsandman.bikestats.pl

Archiwum bloga

Darmowy licznik odwiedzin
licznik odwiedzin
Darmowy licznik odwiedzin
licznik odwiedzin
Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:12393.30 km (w terenie 1682.00 km; 13.57%)
Czas w ruchu:632:54
Średnia prędkość:19.11 km/h
Maksymalna prędkość:83.70 km/h
Suma podjazdów:125044 m
Liczba aktywności:115
Średnio na aktywność:107.77 km i 5h 48m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
40.10 km 22.00 km teren
03:09 h 12.73 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:530 m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's

The Holy Trail - ostateczna śmierć przerzutki

Czwartek, 25 sierpnia 2011 · dodano: 25.08.2011 | Komentarze 0

Postanowiłem sobie pospać więc nie ustawiałem budzika, mimo to wstałem o rozsądnej porze;) Zjazdłem na śniadanie pyszną jajecznice, oczywiście siadłem sobie na tarasie z widokiem na Tatry i Podhale:) Po zjedzeniu nie zostałem długo w schronisku, spakowałem się i zabrałem bika. Nie było na co czekać w końcu przede mną sławna ścieżka przez Beskid Sądecki i Małe Pieniny:D Uwielbiam kiedy jazda w terenie jest płynna i ciekawa, tam tak właśnie było, bez rąbanki po kamolcach i rynnach, bez leżącego wszędzie dziadostwa i błota. Jednak opisy tych stron nie były przesadzone. Dość szybko dojechałem do rozstaju ścieżek, w prawo leciał trawers Radziejowej a prosto czerowny szlak na szczyt. Oczywiście zdecydowałem się jechać na szczyt, myślałem że bedzie troche pchania jednak okazało się ze wszystko w 100% podjechałem. Szkoda że przy platformie widokowej był taki śmietknik, ktoś mógłby to posprzątać, kosz pełny to ludzie rzucają obok... Wieża zdaje mi się że jest dokładnie taka sama jak ta na Mogielicy, dobrze żę ją zbudowali bo widoki zapierają dech:) Szkoda że aparat rozładował mi się wczoraj na Turbaczu, na komórce to gówno widać. Dobrze że jechałem od tej strony bo jak się okazało kawałek dalej był taki zjazd że ja pier@#$le... Trzeba było sprowadzać, mega stromo, kamieniście, jeszcze mi życie miłe:) Potem już lajtówka, na Obidzy skręciłem za niebieskim szlakiem w prawo i jechałem wzdłóż granicy. Urocza trasa, ciągle łaki, pasące się owce. Zupełnie inna jazda niż w innych partiach gór. Niestety bywają też zdradzieckie momenty, niekiedy można się nieźle rozbujać, trzeba być stale czujnym. Miałem tego pecha że na jednym kamienistym uskoku przednie koło straciło przyczepność i przewróciłem się na prawy bok lądując na kamieniach... Mocno jebnałem o ziemie, ręka i kolano pocharatane, nadgarstek naperdziela. Straty w sprzecie też są, rękawiczka rozdarta, zapięcie od pompki rozerwane, korek od roga gdzieś wypadł, siodełko po boku przetarte. Przejebane, kolano do dzisiaj czuje... Święte szlaki zebrały krwawe żniwo... Przemyłem rany wodą i poleciałem dalej, takie drobnostki mnie przecież nie zatrzymają:) Czekał mnie dość sztywny podjazd, na szczęście nawierzchnia była super więc wszedł bez problemu. Jechałem sobie beztrosko kiedy przed Wysoką spotkał mnie kolejny pech. Na wąskim singlu przerzutka w coś uderzyła i wyzioneła ducha. Naprawde źle to wyglądąło, hak i przerzutka totalnie pokrzywiona zaczepiona w szpryche. Dość długo się męczyłem zeby zrobić żeby dało się chociaż zjeżdzać w dół. Rozkręciłem cąły wózek prostowałem, cudowałem wkońcu dało się ruszyć. Chwile potem przerzutka wyrwała mi szpryche z koła co totalnie je rozcentorwało i zablokowało w ramie... Znowu chwila majstrowania i tak zestroiłem żeby była jak najdalej od koła. Dalszy fragmet trasy trawersem wysokiej był niesamowity, świetny singiel, niestety dalej było troche powalonych drzew a z uwagi na przerzutke wolałem uważać na mocniejszych fragmentach. Przy rozstaju szlaków postanowiłem zjechać w dół zielonym do Jaworek, za duże ryzyko jeździć dalej na takim sprzęcie. Początek w dół był bardzo stromy i ciężki nawet do schodzenia, na szczeście potem już było pięknie. A klimatu dodało stado owiec które schodziło szlakiem. Musiałem przeciskać się między nimi, coś niesamowitego:) Na dole było troche rąbanki ale na szczeście krótko. Jeszcze kawałeczek asfaltem do Szczawnicy i powrót pksem... Ta trasa była wyjątkowa, jeszcze taką nie jechałem, świetna odmiana dla Beskidzkich szlaków. Bardzo intensywna, sycąca jazda:) Szkoda że okupiłem to takimi szkodami ale z pewnością było warto:)

ZDJĘCIA
Kategoria Góry


Dane wyjazdu:
70.70 km 30.00 km teren
05:20 h 13.26 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1700 m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's

Niedokończone sprawy: Turbacz, Przechyba

Środa, 24 sierpnia 2011 · dodano: 25.08.2011 | Komentarze 0

Tydzień temu awaria po części zniweczyła zuchwały plan podboju nowych szlaków w Sądeckim i Pieninach... Nie mogłem sobie darować tamtych miejsc więc ponownie uderzyłem w trase:) Końcówka wakacji przyniosła prawdziwe upały, popołudniami grubo ponad 30 stopni, musze przyznać że odzwyczaiłem się od takich warunków. Ale od początku, odpuściłem sobie jazde pociągiem, w tygodniu drogo i długo się jedzie... Postanowiłem spróbować szczęścia w Szawagropolu, niestety koleś jadący o 7:00 nie chciał mnie zabrać, bo rower nie był spakowany w futerale... Nie chce zarobić to chuj z nim, o 7:10 leciał autobus innej firmy i nim zabrałem się do Nowego Targu. Przed 9:00 byłem już na miejscu, chwila ustawiania siodełka, zerknięcie na mapke i w droge na Turbacz. Podjeżdzałem drogą dojazdową do schroniska, najpierw nieoznakowana śceżką na lewo od zółtego szlaku. Po drodze mija się pensjonat Jodła czy jakoś tak:) Bardzo wygodnie się podjeżdzało, szeroka autostradka, dość szybko znalazłem się na żółtym szlaku którym jechałem już do samego schroniska. Nieco dalej na wypłaszczeniu było na środku sporo błota ale można było przecisnąć się bokiem. Trasa wiodła malowniczymi polankami, po drodze była ciekawa kapliczka, o widokach nie musze nic pisać, kto był wie jak tam jest pięknie:D Pod koniec jakieś 200metrów od schroniska szlak odbił lekko w lewo pod górke, tam było jedyne trudnie miejsce, spore korzenie i kamienie więc trzeba było przeprowadzić. W sumie mogłem trzymać się szerokiej drogi dojazdowej ona też doprowadza pod samo schronisko. Podjazd zajął mi około 1:50h razem z zatrzymaniem się na fotki w paru miejscach, drugim śniadaniem po drodze i sprawdzaniu map coby się nie pomylić. Myśle że bardzo szybko i sprawnie można tamtedy zajechać. Było dość wcześnie także w schronisku pustki, mogłem w spokoju rozkoszować się tym miejscem. Dalej zajechałem na długą polane, jedno z moich ulubionych miejsc:) Dzisiaj leciałem cały czas czerwonym szlakiem w kierunku przełęczy Knurowskiej hehe;) Mega przyjemny, widokowy i co najważniejsze płynny zjazd. W jednym miejscu był smakowity singielek w innym zaś sroga ścianka, większość zjechałem kawałeczek musiałem sprowadzić. Szybko znalazłem się na przęłęczy, stąd już tylko szybki zjazd do głównej drogi. Nie ubrałem sobie okularów, podczas zjazdu jakiś owad uderzył w mnie dosłownie milimetry pod okiem, spory był także dość zabolało... Tym razem miałem szczeście. Słońce już prażyło niemiłosiernie, więc bez spinki jechałem sobie w strone Szczawnicy. Było pare górek po drodze ale na szczescie końcówka od Krośnicy już tylko w dół. Spore wrażenie robiły poszarpane wierzchołki pienin, Dunajcem spływali Flisacy. Bardzo fajny klimat, mimo ze turystów masa. W jednym domku zapytałem ile chcieliby ode mnie za nocleg, 45zł było zdecydowanie za dużo... Zajechałem do sklepu kipić sobie zimnego Żywca i jakąs drożdzówe. Pogadałem sobie z miejscowym dziadkiem o górach i zaczałem podjazd czarnym rowerowym. Przynajmniej tak był oznaczony na mapie, w terenie wogóle... Koło kapliczki była tylko tablica że do Przechyby 7 km. Pot lał się już hektolitrami, słońce paliło skóre, czekałem tylko na jakieś dobre miejsce żeby zasiąść przy piwku. Kawałek dalej były jakieś kłody, browar wszedł elegancko, niestety jeden na taką saune to za mało:) Dalej mozolnie wspinałem się w góre, ogólnie szlak dosć przyjemny, szkoda że cały czas w lesie bez widoków, były ze 2 krótkie miesca do podporawdzenia. Wkońcu szlak połączył się z niebieskim a chwile dalej z zielonym, tam było już w miare płasko aż do Przechyby. Wiele sił pochłonął ten podjazd... Wyjechałem zaraz obok wielkiego nadajnika na szczycie, zdaje się że z lewej strony leciał ten podjazd asfaltowo-szutrowy z gołkowic. Trzeba będzie kiedyś go przejechać:) Kawałek dalej było już schronisko, wykończony usiadłem na ławeczce aby napić się i zjeśc co tam jeszcze miałem. Myślałem żeby jechać dalej na Radziejową i Małe Pieniny, jednak nadciągneły ciemne chmury i słychać było grzmoty. Wolałem nie ryzykować i zostać w bezpiecznym schronisku. Kupiłem sobie Pomidorową, wydana została około 20 sekund po zamówieniu hhehe:) ale mi smakowała:D Zameldowałem się na noc, zamknkałem rower w bezpiecznym miejscu i skoczyłem do pokoju wsiąć prysznic. Kiedy wyszedem i na chwile się położyłem zaczeło lać, wiedziałem żę podjąłem dobrą decyzje, było by marnie gdyby na szlaku spotkała mnie burza... Potem do pokoju przyszły jeszcze 2 dziewczyny i 1 chłopak. Pogadaliśmy sobie co gdzie i jak:) Po burzy zrobił się niesamowity widok na Tatry, powietrze było tak przejrzyste. Genialna sprawa, siedzieć sobie przy zachodzie słońca w górach i podziwiać ich piękno:D Strasznie mi się to spodobało a przy okazji zrodził się chytry plan na przyszły rok hehe;) Zmęczony wróciłem do pokoju, posiedziałem jeszcze ze współlokatorami i niedługo potem poszedłem spać:)

ZDJĘCIA
Kategoria Góry


Dane wyjazdu:
81.70 km 45.00 km teren
06:01 h 13.58 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1710 m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's

Gorczańska masakra - Turbacz, Lubań

Czwartek, 18 sierpnia 2011 · dodano: 18.08.2011 | Komentarze 0

Drugi dzień to od dawna planowana trasa w Gorcach. Miałem ochote zasmakować wkońcu tak chwalonych tras:) Wczoraj wieczór przygotowałem sobie wszystko takze rano możnabyło się wyspać. Nie planowałem wstawać na pociąg jadący o 5:22 mimo to sam z siebie obudziłem się o 4 :) Aż tak mi się nie spieszyło wiec pospałem jeszcze i zebrałem się na ten o 7:45. Jak wyszedłem z bloku i wsiadłem na rower poczułem jakbym usiadł na rozżażonych węglach... Na szczęście potem przeszło:) Na peronie czekał jeszcze jeden rowerzysta na zajebistym Ibisie, dopiero pod koniec wycieczki okazało się że to Klima z forum hehe:) Na Zako leciał Acatus co przy jeździe z rowerem jest dość niekorzystne... W Kalwarii jakaś idiotka pluła się że rowery zajmuja 2 miejsca do siedzienia a to było jedyne miejsce gdize mogły stać... Na miejscu drugi biker poleciał w góre czerwonym szlakiem a ja kupiłem sobie drożdżówki i banany w tym sklepiku co zawsze. Potem jeszcze musiałem podpompować tylne koło bo za dużo powietrza spuściłem na jazde w terenie:) Tam gdzie kończy sie asfalt jakieś 500 metrów szutrówką dogoniłem Ibisa:) Cos tam jeszcze pogadaliśmy i poleciałem swoim tempem w kierunku Maciejowej. Tym razem widoki były znacznie lepsze niż ostatnim razem, koło bacówki wyłoniły sie Tatry, a ja oczywiście podjarany robie fotki:) Mimo wczorajszych 176km czułem się dzisiaj doskonale, też było troch kałuż ale nawierzchnia była bez porównania lepsza do wczorajszej wycieczki, do tego doskonale oznakowane szlaki i słoneczna pogoda sprawiały że jazda była czystą przyjemnością. Za Maciejową zaczęły się nowe tereny, były po drodze ze 2 miejsca gdzie trzeba było krótki kawałek podprowadzić ale pozatym rewelacja. Na Starych Wierchach jeden biker do mnie machnął z pozdrowieniem, podjechałem do niego i sobie pogadaliśmy chwile. Dowiedziałem się że dzisiaj tamtędy przejeżdza Carpatia a on zabezpiecza jakiś punkt kontrolny. Gościu był gdzieś z okolicy Ustronia także o Śląskim troche poględziliśmy itp:) W między czasie Ibis mnie dogonił, ja ruszyłem dopiero jak zjadłem banana i bułke. Sporo turystów mijałem dzisiaj po drodze, jedna sutuacja była dość dziwna. Zazwyczaj turyści się patrzą co się dzieje jak jedzie rower, szczególnie na zjeździe. Ja leciałem sobie fajną ścieżką rower się tłucze głośno na kamolach a laska przede mną idze jakby nigdy nic, ja na jej miejscu myślałbym że zbliża się jakiś armagedon:) Zwolniłem maksymalnie i przejechałem wolno, żeby nie zrobiła czegoś głupiego skoro mogła nie słyszeć... Przed szczytem było rozwidlenie szlaków, droga rowerowa prowadziła dookoła do schrnoniska natomiast czerwony leciał przez szczyt. Oczywiście wybrałem czerwony:D Niestety od tej strony trzeba było troche wypchać do góry bo stromo, wąsko i ogólnie hardcore. Jak zjeżdzałem w strone schroniska to było łagodniej. Na szczycie oczywiście pamiątkowa fotka, widoki były dość ograniczone także zajechałem do schroniska. Tam jedzonko, obok spotkałem Ibisa, kolega zdecydował się jechać jeszcze kawałek w moją strone w kierunku Gorca. Zjechalismy sobie na tą wielką hale gdzie raczyłem się kapitalnym widokiem na Gorce i Tatry. Dobrze, że miał mi kto zdjęcie zrobić heh:) Potem troche technicznej jazdy, elegancko mi wszedł ten podjazd po korzeniach a wcześniej mostek. Dobrze, że w lesie w bardziej mokrych miejscach były położone bale po których się jechało by uniknąć błota. Po drodze sobie pogadaliśmy i właśnie tutaj dowiedziałem się że mam doczynienia ze znajomym z forum:) Dojechalismy do rozwidlenia koło kapliczki, ja leciałem zielonym w prawo, kolega prosto rowerowym. Dalej czekał mnie dość ciężki techniczny zjazd, urozmaicona nawierzchnia, korzenia, kamolce, troche mnie sponiewierało ale było fajnie. Po drodze zaliczyłem kilka widokowych miejsc i skręciłem na żółty szlak do Ochotnicy. Zajechałem nim na mega klimatyczną hale, położyłem się tam na chwile, oczywiście uwieczniłem chwile na zdjęciach:) Z tej hali był jeszcze krótki podjazd i potem już ostro w dół, ciężki downhill był momentami. Wkońcu dotarłem do asfaltowej drogi którą prułem w dół do Ochotnicy. Tam przeżyłem chwile grozy, ciśnienie mi skoczyło ostro. Niżej na środku drogi stały sobie 2 dziewczynki z rowerami. Jakby sobie stały to wszystko byłoby dobrze, bez problemu bym się zmieścił na swoim pasie i przejechał obok... Ale jedna dziewczynka jak mnie zobaczyła momentalnie zjechała ze środka drogi na mój pas zajeżdzając mi droge... Dałem po hamplach ile sił, oczami wyobrażni już widziałem jak się w nią wbijam, mocno zażuciłem tył i udało mi się zmieścić obok niej... Na szczescie obyło się bez ofiar:) W ochotnicy musiałem skręcić w lewo i jechałem rozglądając się za zielonym szlakiem na Lubań. Złapałem go bez większych problemów. Obok był sklep wiec kupiłem sobie piwko na szczyt i wode na droge. Na mapie widziałem że zielony szlak dość wysoko prowadzi asfaltem a potem jest odbicie na utwardzoną ścieżke wzdłóż Rochowego potoku... Wiele mnie to kosztowało, Compass mnie oszukał tym razem... Na poczatku asfalcik, potem szutrówka czyli wszystko ok, niestety dalej musiałem brnąć w góre płynącym potoczkiem! Ciężka przeprawa była, ślisko duże kamienie, potem stromo... Aż zrobiłem zdjęcia i nakręciłem filmik na początku. Nie chciałem się wracać, jak już byłem tak wysoko, pomyślałem że doprowadze do końca. Dłużyło mi się tam strasznie, już wczoraj były momenty zwątpienia ale dzisiaj było poprostu PRZEJEBANE... Wkońcu dopchałem do jakiejś lepszej ścieżki, podjechałem ostro i skręciłem w prawo. Ucieszyłem się bo wylądowałem na niebieksim szlaku czyli tak jak było w planie. Jednak radość trwała bardzo krótko, kawałek dalej w łańcuch wkręciła mi się gruba gałąż wyginając hak, łamiąc taki bolec w przerzutce i wykrzywiając ją na drugą strone. Jak to zobaczyłem to myślałem że się załamie... Taka awaria w takim trudnym terenie. Dobrze że zawsze biore ze sobą podstawowe narzędzia wiec zabrałem się za naprawe. obróciłem rower do góry nogami, rozpiąłem łańcuch i ściągłem koło. Przerzutka gwałtownie wróciła do naturalnej pozycji, dobrze że mi palca nie przytrzasnęła, ostatecznie wykręciłem ja całą. Zestaw imbusów był dośc masywny wiec zaczałem nim jebać po haku żeby go naprostować. Wyglądało to nieco lepiej, skręciłem spowrotem przerzutke i złożyłem reszte do kupy. Był jeszcze mały problem z łańcuchem bo jedna blaszka od spinki nie chciała zejść a jednym oczku łańcucha się coś pojebało... Po mojej naprawie miałem z tyłu biegi z zakresu 2-7 więc dało się jako tako jechać chociaż rzęziło i skakało strasznie. Złapałem szlak rowerowy i zjechałem do Krośnicy, oczywiście było dość ciężko na nim. Zastanawiałem się co robić dalej. Nie było sensu jechać tak drugi dzień w Sądeckim bo tylko bym się denerwował. Spytałem w sklepie czy mają gdzieś w miasteczku serwis albo sklep rowerowy, nie mieli... Pewnie w Krościenku albo Szczawnicy bym coś znalał ale wolałem nie ryzykować. Tymbardziej jakbym zajechał i usłyszał że zjebane i trzeba wymieniać... Wole do Pawła podjechać i coś wykminić z nim. Co gorsza nie miałem już szans zdążyć na ostani pociąg regio, zostawał tylko intercity o 20:20. Jak się dowiedziałem ile za niego musiałbym zapłacic to nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać... Skurwysyny srogo sobie liczą, przewóz roweru ponad 9zł, opłata za zakup biletu u konduktora 10zł (kasa na dworcu była zamknięta, ale to i dobrze bo pewnie bym kupił) i sam bilet do Krk około 17zł czyli łącznie około 36zł kurwa jego mać... Zajechałem na stacje otworzyłem browarka i powoli przyzwyczajałem się do widma bankructwa. Obok na schodach siedziały jakieś miejscowe ziomki i też popijały browarsy. Podszedłem do nich i spytałem się czy znają jakiś tani nocleg w Nowym Targu. Mówili że najtańszy będzie koło 30-35zł więc wciąż za drogo. Poradzili mi jechać na dworzec autobusowy, może się zabiore PKSem, tak też zrobiłem. Jednak na dworcu jeżdzą tylko jakieś kijowe autobusy pks grupy i ostani leciał godzine temu. Spytałem jednego żula czy jeszcze coś mozna złpać, poradził mi jechać na główną droge, naprzeciwko kościoła jest przystanek gdzie lata Szwagropol i Frej. Tak też zrobiłem, wg wywieszonego rozkładu miały lecieć jeszcze 2 szwagropole. Obawiałem się czy kierowca będzie chciał mnie zabrać, dlatego przebrałem się w czystą bluze i oczyściłem z grubsza rower bo wszystko było ubłocone. Na przystanku pogadałem z kolesiem i laską, powiedzieli że nie powinno być problemów z rowerkiem i zaskoczyli mnie mówiąc że bilet do Krk kosztuje tylko 8zł, i jedzie się prawie dwa razy krócej niż pkp:D Wkońcu o 19:52 nadjechał pks, ja ucieszony otwieram bagażnik i zaczynam wkładać rower a ten kolega woła że to na Bukowine nie na Kraków, ale bym sobie pojechał hehe:) Mój jechał spóźniony pare min później. Wystraszyłem się bo kiedy otwarłem bagażnik nie bardzo było jak rower dać, zacząłem przesuwać bagaże innych ale niewiele to dało. Wkońcu wyszedł kierowca i otworzył mi drugie drzwi od strony drogi. Tam wszedł bez problemu. Zapłaciłem 8zł i wkońcu mogłem odetchnąć:) Super sprawa z tym Szwagropolem, kierowca zajebisty, szybki przejazd:) Było ciężko ale Gorce mnie urzekły, świetne miejsce do uprawiania MTB:)

ZDJĘCIA

href="">filmik</a>
Kategoria Góry


Dane wyjazdu:
176.10 km 28.00 km teren
09:28 h 18.60 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1900 m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's

Jałowiec (RIP), Koskowa Góra

Środa, 17 sierpnia 2011 · dodano: 17.08.2011 | Komentarze 0

Niestety moje wakacje powoli się kończą, trzeba wycisnąć z nich jeszcze ile się da:) Plan był prosty, dojechać do Krakowa przez Góry, a stamtąd na dwa dni w Gorce i Sądecki. Pierwszy dzień zacząłem już o 6:45, w Żarkach była niezła akcja, tir spłonął na drodze i strażacy usuwali zgliszcza. Był lekki chłodzik, do tego mgła gęsta jak mleko unosząca się nad polami dodawała niesamowitego klimatu. Dobrze że jechałem w bluzie. Bardzo przyjemnie i szybko leciał mi czas, miasteczka za miasteczkami i byłem już w Suchej. Tam przebrałem się w krótką koszulkę, zjadłem bułeczki i dobrze znaną trasą udałem się na Przysłop. Tym razem nie odpoczywałem na przełeczy ani nie robiłem fotek, wkońcu za niedługo będę leciał genialnymi trawersami na Jałowiec, tam to sobie dopiero pogolądam:) Jechałem dokładnie tak samo jak 3 lata temu. Przez długi okres czasu to była jedna z mioch najlepszych wycieczek. Początek czerwonym był raczej bez widoków, dopiero kawałek dalej zaczeły się te pamiętne miodne kilometry. Klimatyczne przysiółki, zdziwiło mnie troche dlaczego jest tak mokro, szuterek wilgotny, kałuże... Przy odbiciu z drogi na leśną ścieżke która potem zmieniła się z trawiasty podjazd płynął sobie strumyczek była jedna ogromna kałuża... Było zbut ślisko i trzeba było przeprowadzić kawałeczek. Nieco dalej była kolejna wioska a za nią gdzie droga leciała w dół ja pojechałem prosto do zielonego szlaku. Do znajomej kapliczki gdzie kiedyś odpoczywałem i rozmawiałem z rodzicami jak byli na wczasach. Nawet takie drobne szczegóły z tamtej wyprawy pamiętałem:) Bez większych kłopotów dojechałem do przełęczy Kolędówki gdzie spotkałem rowerzyste jadącego z Zawoji. Jechał w tą samą strone co ja czyli żółtym na szczyt Jałowca. Pogadaliśmy sobie chwilę i poleciałem dalej swoim tempem zostawiając go w tyle. Na początku nie jechało się źle, było troche mokro i kamieniście ale się jechało. Jednak to co było wyżej załamało mnie. Szlak który tak dobrze wspominałem został totalnie rozjebany przez pierdolonych leśników, zwózka na całego, wszędzie błoto, kałuze w rozjeżdzonych koleinach, pełno kory, gałęzi... Ręce opadają. Kiedy nie było jeszcze w miare płasko dało się jechać, gdy zaczęły sie podjazdy było sporo walki kończącej się pchaniem. Wiedziałem od dawna że jast tam taki stromy odcinek mający z 200 metrów gdzie trzeba pchać bo inaczej się nie da. Jednak teraz stan szlaku jest taki że nie da się jechać tam gdzie wcześniej leciało się aż miło... Za tym ostrym podjeściem było już troszke lepiej, szlak łączył się tam z niebieskim z Zawoi którym planowałem zjeżdzać. Na szczycie zjadłem sobie co tam miałem, porobiłem fotki. Dobrze że piękne krajobrazy wynagrodziły mi wcześniejsze trudy. Podjąłem tam decyzje o zjeździe na przeł Klekociny. Obawiałem się że na niebieskim też będzie syf. Zjazd był dość przyjemny, w między czasie był jeden podjazd na okoliczne wzniesienie i super widoczki na Mędralową. Z Klekocin szybki zjazd szutrówką do Zawoi. Do Makowa było cały czas lekko w dół więc bardzo przyjemnie się leciało. W sklepiku po drodze kuopiłem pyszne rogale i Oshee na dalszą trase. W Makowie chwila przerwy na rynku i uderzyłem na podjazd w kierunku Makowskiej Góry. Serpentynki przyjemnie wiły się w górę, można było się tam zmęczyć:) Na szczycie odbiłem na czarny szlak, na początku serwował genialne widoczki na niżej położone miasteczka i okoliczne góry. Nieco dalej wleciał w las i następne fajne miejsce to dopiero była Koskowa Góra. W między czasie kląłem jak szewc na ten szlak... Był dość długi cały czas lasem gdzie było mega błotniście i ślisko... Kiedy przejeżdzałem przez łąke rower zachowywał się jakbym jechał po lodzie, nie dało się jechać prosto. W jednym miejscu wpadłem w poślizg i się wywaliłem tłukąc udo i zdzierając łokieć... To już maksymalnie spotęgowało moje wkurwienie. Opłukałem rane z błota izotonikiem i leciałem dalej. Wkońcu trafiłem na Koskowa Góre. Klimatyczne miejsce, wydaje się takie dostępne i nie groźne a ja tak się spizgałem żeby tam dotrzeć... Na szczycie był maszt, wokół pola gdzie pracowali okoliczni mieszkańcy, sielanka;) Nie mogłem się oprzeć i zorobiłem kilka zdjęć. Zaczałem zjazd niebieskim, na poczatku super, leicałem łąką, potem płytami aż wjechałem w las. Tam był bardzo stromy w całości usłany kamieniami zjazd. Był w miare szeroki także zjechałem bez większych kłopotów, nie takie rzeczy się robiło wkońcu:) Dojechałem do skrzyżowania gdzie moją ścieżke przecinała dość fajna dróżka, szlak niebieski wiódł prosto w zarośla. Wachałem się przez chwile czy nie jechać tą właśnie ścieżką w lewo jednak zdecydowałem że pewniej będzie zjeżdzać szlakiem. To był duży błąd. To co tam się później działo to głowa mała... Bardzo strome wąskie kamieniste rynny, uskoki, nie było rady żeby tam zjeżdzać, troche sprowadziłem, troche przejechałem z wypiętą jedną nogą... Niżej kiedy już jechałem koło pól wcale nie było lepiej, w ścieżce były głębokie wyżłobienia w które z łatwością można było wpaść kończąc swoją przygode w zarślach... Ciężki hardcore oj ciężki. Wkońcu dojechałem do potoczku który przecinał mój szlak, przeprawiłem się przez niego i opłukałem w nim łokieć i twarz. Co za ulga, tego mi właśnie było trzeba, odrazu lepiej się poczułem. Kawałek dalej już był asfalcik i znalazłem się na głównej drodze. Zajechałem do sklepiku kupić Pepsi, jeden gosciu potwierdził, że za chwile będe miał skręt w prawo na Spytkowice i ruszyłem na ostatni tego dnia podjazd. Fajna asfaltowa ścieżka przyjemnie wiła sie w góre, nie jestem pewnien czy to tam ale gdzieś widziałem żę to miejsce nazywa się "chujówka" hehehe Na nowych mapach już tej nazwy nie ma:) Od tej przełęczy było już praktycznie cały czas w dół. Przeleciałem Spytkowice, potem na 52 i skręciłem na Skawine. Miełem jeszcze troche siły także nie pchałem się na nieco krótszą ale bardziej uciążliwą zakopianke. Na spokojnie doleciałem sobie do Krakowa, tam oczywiście obowiązkowy punkt czyli czeskie piwko na Krowoderskiej które łynkeliśmy z Leszkiem, potem jeszcze kupiliśmy po Ciechanku i zeżarliśmy pyszną pizze:) Były dzisiaj naprawde ciężkie warunki, miałem nieco pecha ale kiedy już dojechałem do Skawiny i byłem niemal w domu ogarnąła mnie taka duma z przejechanej trasy i czysta radość z tego ekstremalnego spiznagia i wykończenia. Poprosu jeden z uroków Enduro:)

FOTKI
Kategoria Góry


Dane wyjazdu:
154.10 km 33.00 km teren
08:41 h 17.75 km/h:
Maks. pr.:68.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2780 m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's

Beskid Śląski: Salmopol - Równica, Czantoria - Stożek

Piątek, 12 sierpnia 2011 · dodano: 12.08.2011 | Komentarze 0

Obie granie zaplanowałem wcześniej jako osobne wycieczki, okazało się że tak dobrze się tam jeździ i zgarnałem obie za jednym wypadem. Wyjechałem 30min później niż zaplanowałem a to dlatego, że nie mogłem założyć cholernej gąbeczki w kasku... Ruszyłem dokładnie o 7 rano, do Bielska jechałem wioskami więc było znacznie przyjemniej niż ostatnio kiedy leciałem główną przez Kęty. Było dość rześko a słońce prawie nie wyglądąło zza chmur. W Wilamowicach zrobiłem kilkuminutową przerwe na ciastko. Do Bielska na szczęście było już niedaleko. W Pisarzowicach robią z drogą i co chwile było jakieś zwężenie albo światła, uwijaliby się z tym szybciej bo się źle jedzie... W BB nawet się nie zatrzymywałem tylko od razu na Szczyrk, tutaj zaczęły się dla mnie nowe tereny:) Musze przyznać że niespodobał mi się Szczyrk, wzdłuż drogi odpust jak cholera, prawie jak nad morzem. Nie mój klimat... Kupiłem sobie coś do picia w sklepiku i jak najszybciej się ulotniłem w kierunku Salmopolu. Przed podjazdem zrobiłem chwile przerwy na bułki coby uzupełnić siły przed górskim etapem:) Na przełęcz kręciłem sobie na 2:1-3 Nachylenie nie było duże, początek był troche nużący ale jak zaczęły się serpentyny i widoczki jechało się elegancko. Na przęłeczy pstryknałem pierwsze zdjęcia, zerknąłem na mapke i ruszyłem na szlak. Pogoda wyglądała na dość niepewną ale obeszło się bez deszczu. Zjechałem asfaltem około 300metrów i znalałem odbicie na żółty szlak, dobrze że jakiś turysta tam wychodził bo łatwo możnaby przeoczyć to miejsce... Musiałem sprowadzić kawałek po schodkach i czekał na mnie beskidzki czyli kamienisty zjazd. Srogo tam mna rzucało ale zjechałem bez szwanku. Do Równicy miałem około 15km górskim szlakiem, który wyjątkowo szybko przeleciał. Jazda nim była bardzo płynna, widokowa i ciekawa a przy tym był dość łatwy technicznie. Prawie 99% w siodle, kawałeczek gdzie niegdzie trzeba było przeprowadzić bo leżało luźnego dziadostwa. Co jakiś czas pstrynkałem zdjęcia, pooglądałem widoki, naprawde wiele radości z jazdy. W większości szlak na ogół był szeroki z dobrą nawierzchnią, w jednym miejscu wyjechałem na krótki odcinek asfaltu, aż się wystraszyłem że się pomyliłem i lece w dół na jakąś wioche:) W okolicy Orłowej zrobiło się trudniej, nawet w jednym stromym miejscu się wywaliłem. Koło chaty na Orłowej droga skręca w lewo a szlak wiedzie prosto w zarośla na dość wąski i stromy odcinek. W tej wypłukanej rynience było wilgotno, nawet przy zablokowanych kołach rower zsuwał się po szlaku w dół... Nie wyrobiłbym się wiec uskoczyłem z bika na bok. Niestety ucierpiał mój piankowy chwyt, troche materiału się rozerwało... Obróciłem go na kierze i jechałem dalej. Czekał na mnie ostatni podjazd na Równice. Spokojnie dojechałem sobie do polanki na Równicy. Widoki zachwycały, zjadłem ostatnie bułki jakie miałem i postanowiłem zdobyć Czantorie ścieżką rycerską. Szybki zjazd asfaltem, bez wysiłku leciałem prawie 70, byłoby szybciej ale auto przedemna hamowało... nie wiem po co na prostej drodze. Przejechałem przez mostek, przeciąłem główna droge i jechałem cały czas prosto na Poniwiec. Asfalcik spokojnie piął się wzdłuż strumyka do góry. Wybrałem ten szlak bo wydawał się najlepszy i najszybszy z dostępnych. Za hotelem zaczął się odcinek terenowy, dość stroma kamienista ścieżka biegnąca wzdłuż wyciągu i stoku narciarskiego. Momentami trzebabyło prowadzić, ciężki odcinek a troche już miałem w nogach a jeszcze wiele przedemną, nie wartobyło się tam wypruwać... Potem zrobiło się już nieco lepiej i możnabyło jechać. Dojechałem do górnej stacji wyciągu skąd roztaczał się super widok na Ustroń i Równice. Denerwowało mnie to że ścieżka rycerska była oznaczona w dół, czyli jadąc pod górę musiałem zerkać za siebie czy dobrze jade. Chociaż w sumie ciężko było się tam zgubić:) Dalej było rozwidlenie ścieżek, już wogóle nie oznaczone. Znowu ostro w góre i kawałek prowadzenia. Kilkaset metrów dalej dojechałem do czeskiego schroniska:D Kupiłem sobie Kozelka i cieszyłem się jego smakiem oraz przebytą trasą, na liczniku było już prawie 100km. Zdecydowałem się jechać na Stożek. Tyle się naczytałem na forum o zajebistości tej trasy, że musiałem ją przejechać:) Troche obawiałem się zjazdu z Czantorii, Dominik kiedyś mówił że niezły hardcor i że przeleciał przez kiere... Jednak po browarku włączył mi się tryb predatora i leciałem w dół aż miło, momentami koło 30:D Dojechałem do jakiegoś płotka, zrobiłem fotki i zjeżdzałem dalej. Myśle, że co to za trudność na tym zjeździe była... Wtedy pojawiła się ta ścianka o której była mowa, na szczęście dla mnie była dość szeroka więc mogłem wybrać sobie optymalną linie zjazdu. Targało mną tam jak starą szmatą, w jednym miejscu gdzieś w bok mnie wyrzuciło, musiałem nawrócić spowrotem na zjazd. Pod koniec ludzie się przyglądali dlatego przejechałem bezbłędnie ostatnie głazy. Potem spokojna jazda lasem w kierunku Soszowa. Najfajniejszy fragment szlaku zaczął się właśnie za Soszowem. Bardzo widokowy i przyjemny kawał ścieżki. Z Cieślara rozciągał się niesamowity widok na cały Beskid Śląski, dobrze zrobiłem, że zdecydowałem się na kontynuowanie górskiej trasy. Przed Stożkiem było super miejsce, zielone łąki, pare domków, świetny klimat. Dalej był ostry fragment podjazdu, co się dało wyjechałem, dalej trzebabyło pchać do połączenia z zielonym szlakiem. Tutaj nawierzchnia była dobra ale było stromo... Ostatkiem sił dociągnałem do szczytu. Na górze zernkąłem na mape, nie zostało mi wiele czasu dlatego zrezygnowałem ze zjazdu do końca czerwonym na Kubalokne. Myślałem że będzie cały czas przyjemnie w dół a tu jeszcze trzeba było wjechać na Kiczory. Bardzo kamieniście tam było, ale mimo to podobało mi się to miejsce, zupełnie inne od wcześniejszych szczytów. Dalej zjazd czerwonym to była ciężka jebaczka po kamieniach, niektóre były dość spore. Rowerek i moje ręce dostawały srogie baty, dobrze że RST nie wyzionął tam ducha... Potem szlak połączył się z niebieskim którym zjechałem do Wisły. Był tam jeden ciekawy moment ze zjazdem rzeczką, potem wyleciałem na płyty i na wąski asfalt. W Wiśle byłem dokładne o 16 a więc miałem 2h do pociągu do BB. Tablica mówiła że BB około 42km, już wiedziałem że nie ma bolca zdążyć, przecież jeszcze długi podjazd na salmopol... Pomyślałem że może uda się na którąś wcześniejszą stacje podjechać. Szybko kupiłem z sklepie drożdzówki i wkońcu dostałem Oshee:D Jedna zjadłem pod sklepem, drugą już podczas jazdy. Zaczął się prawdziwy wyścig z czasem. Gdybym się spóźnił na ostani pociąg albo musiałbym sobie szukać noclegu albo bym dzwonił po kogoś... Napewno nie dociągnąłbym tych 60km do domu... Finałowy podjazd tak straszni mi się dłużył... Tylko wypatrywałem znajomego skrętu na żółty szlak bo to oznaczałoby że jestem blisko szczytu. Dupsko już bolało, noga koło biodra też coś doskwierała osatnio... Kiedy wkońcu wtargałem na przełęcz była 16:12. Miałem ponad 130km, gdzieś ponad 2500 przewyższeń i jeszcze musiałem zebrać siły na ostatnie depnięcie... Gdybym nie miał cały czas w dół z pewnością bym nie zdążył. Na zjeździe rozpętałem w nogach prawdziwe piekło;) W Szczyrku na prostej wyprzedziłem samochód, przed rondem szybkie zerknięcie na mape, lece na stacje Łodygowice Górne, jeszcze jest szansa zdążyć... Dojechałem na miejsce o 16:42, pociąg planowo odjeżdza 16:39... Na szczeście opatrzność czuwała nademną, miał lekkie opóźnienie i przyjechał chwile po tym jak wbiłem się na stacje. Dawno nie czułem takiej radości:D Średnia prędkość na odcinku od Salmopolu do stacji wyniosła 38km/h dawno nie byłem tak spizgany, ale też szczęśliwy:D

Przechodze na Picaze także link do zdjęć tutaj: Fotki
Kategoria Góry


Dane wyjazdu:
132.60 km 11.00 km teren
06:10 h 21.50 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1300 m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's

Święty Graal MTB - Rysianka 1290 m n.p.m.

Wtorek, 9 sierpnia 2011 · dodano: 09.08.2011 | Komentarze 0

Trase wymyśliłem dzień wcześniej wieczorkiem przy piwku, wstępnie zaplanowana była Boracza ale udało się jeszcze odwiedzić kilka innych miejsc:) Prognozy były dość przeciętne dlatego dopiero wcześnie rano podjąłem decyzje wyjazdu. Skoczyłem punciakiem zrobić zakupy, szybkie śniadanie i w droge:) Od początku miałem silny wiatr od przodu, najnudniejszy fragment drogi do Kęt stosunkowo szybko przeleciał. Zatrzymałem się na chwile w Porąbce zjeść bułke i kupic sobie izotonik na droge. Wzdłóż jeziora jechało się już znacznie przyjemniej, powoli pojawiały się widoki na Beskid Żywiecki, cel mojej disiejszej wyprawy. Szybko przeleciałem przez Żywiec, minąłem browar i miałem długą prostą przed siebie aż do Węgierskiej Górki. Lekkie nachylenie i silny wiatr skutecznie utrudniał jazde. Na rondzie przed Węgierską zatrzymałem się zrobić pare fotek, zaczeły się piękne widoki:) Dalej był zjazd i już byłem w centrum Węgierskiej. Tam na rondize skręciłem w lewo na Żabnice i zaczałem rozglądać się za sklepikiem coby kupic kolejne Oshee:) Byłem chyba w 3 sklepach ale nigdzie tego nie mogłem dostać... kupiłem 7upa żeby mieć coś w górach do picia, zjadłem smaczna drożdzówke i dalej przed siebie. Wkońcu dojechałem do dobrze znanego miejsca, skrzyżowanie ze sklepikiem, obok mostek... Miejsce wycieczki klasowej kilka lat temu, kawałek dalej było gospodarstwo gdzie spaliśmy. Jak zwykle bardzo miło było odwiedzić znajome strony:) Spodziewałem się że podjazd na Boraczą będzie nieco trudniejszy. NIemal całą droge był asfalt świetnej jakości, bardzo malownicza droga, aż żal się spieszyć. Całość jechałem na 2, dość sprawnie dojechałem do szutrowej drogi prowadzącej do schroniska. Kilka minut później już cieszyłem oczy niesamowitymi widokami na okoliczne góry. Wiał dość mocny i chłodny wiatr dlatego poszedłem odpocząć chwile w środku. Pomyślałem że zrobię pętle na Rysianke i wróce spowtorem na Boraczą i powtór pkp. Miła pani obsługująca schronisko poleciła mi jechać czarnym a potem żółtym, czyli tak jak kminiłem to wcześniej. Miałem ogromne smaki na ten żółty szlak. Kiedyś wyjątkowo mi się tam podobało i zawsze chciałem wrócić tam z rowerem. Ale najpierw troche walki na zielonym za Boraczą. Na szczęście było w miare sucho także dało się jechać. MInałem szope przy której kiedyś siedzieliśmy z Mikołajem, tam szlak zaczął piąć się do góry. Za zakrętem czekało na mnie wyjątkowo widokowe miejsce. Pstrynkąłem pare zdjęc, w miedzy czasie jakiś pies przeszedł sobie koło mnie jakby nigdy nic, jakiś górski kundel:) Kawałek dalej pojawiły się znaki czarnego szlaku, skręciłem w prawo na niego i po jakichś 50m zaczęło się prowadzenie. Typowa beskidzka rynienka wypełniona luźnymi kamieniami i patykami, zero przyczepności... Na szczęście ten czarny szlak nie był zbyt długi, potem dało się już jakoś jechać. Ogólnie z 35-40% prowadzenia. Wkońcu dojechałem na Hale Redykalną, byłem już na grani, wysokość zdobyta więc teraz już sama radość:) Już było pięknie a to dopiero początek. Dalej czekało mnie jeszcze z 50 metrów podprowadzenia, na szczęście ostatniego dzisiejszego dnia. Kawałek dalej była Hala Bacmańska, dosć długa z widokiem na Tatry, Beskid Żywiecki i Fatre... Nie da się opisać tego słowami dlatego się nie będe wysilał, trzeba samemu się tamtędy przejechać. Z całą pewnością moge powiedzieć że to najlepsze 3,6 km terenu jakim jechałem. Błyskawicznie zleciał mi tam czas. Poza walorami widokowymi jest tam też dość zróżnicowana nawierzchnia, od gładkich ścieżek na halach do kilku technicznych fragmentów na kamieniach i korzeniach. Ciekawie jechało się przed samą Lipowską, po ostatnich opadach po tym kamienistym fragmencie szlaku płynęła sobie woda:D Nawet nie zauważyłem jak szybko znalazłem się na ławeczce przed schroniskiem, zrobiłem tylko kilka zdjeć i podjechałem do pobliskiego schronu na Rysiance, znacznie lepsze widoczki:) Tam to bym mógł siedzieć i siedizeć. Gdyby były lepsze warunki pogodowo terenowe pokusiłbym się o atak na Pilsko, jednak dzisiaj wolałem nie przesadzać:) Wcześniej myślałem o zjeździe zielonym spowrotem na Boraczą, ale pomyślałem żę więcej terenów odkryje jadąc na południe czarnym w kierunku Złatniej. Tak też zrobiłem, z Rysianki był dość szybki zjazd, złapałem dobre flow i płynnie leciałem w dół:) Na rozwidleniu skręciłem w prawo i kawałek dalej zaczeła się rąbanka po kamieniach, mimo to ten odcinek sprawił mi sporo radości. Dojechałem do miejsca gdzie szlak przecinała jakaś szeroka droga zwózkowa. Wybrałem jednak naturalna jazde po szlaku i dobrze zrobiłem po następny OS kończył się stromym zjazdem rzeczką, ludzie zdziwieni patrzyli się co ja tam robie:) Potem szlak już był szeroką drogą, błosko chlapało niemiłosiernie, od tej strony gór było zdecydowanie wilgotniej... Ale ja uwielbiam zapach beskidziego błota o poranku hehe;) Trafiłem na asfalt stamtąd już na spokojnie na Ujsoły i Rajcze. Cały czas było lekko z górki takze bez dużego wysiłku doleciałem do Węgierskiej. Stąd droga już znajoma więc zleciała mega szybko, podjazd pod rondo i długa prosta aż do browaru. W Piwiarni byłem około 15:30, do pociągu miałem więc około 2 godzin. Tam jest co robić w tym czasie, na sam pocztek dla zbilansowania składników mineralnych poszło Brackie:D Nad Żywcem w między czasie zrobiło się dość pochmurno i z 10-15 min po tym jak sie zatrzymałem zaczeło kropić a potem lać. Na szczeście nie trwało to długo, ale i tak idealnie mi się wszystko zgrało. Było nieco chłodno dlatego przeniosłem się do środka, wziąłem sobie jeszcze Mastne, pogadałem z barmanką i zebrałem się na stacje. Z Czecho do Ośw jechał fajny pociag z wieszakami na rowery i z wygodnymi siedzeniami, tak to się jeździ:) Niestety z Ośw do chełmka leciałem Acatusem i musiałem stać w przedsionku bo miejsce na rower zajeli sokiści... Dobrze że to tylko 2 stacje... Sporo wrażeń dzisiaj, epicka trasa zrobiona, podlana browarkiem na koniec, czego chcieć więcej;)


Kategoria Góry


Dane wyjazdu:
203.70 km 20.00 km teren
09:54 h 20.58 km/h:
Maks. pr.:61.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2760 m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's

Mogielica, okolice Suchej - 203/2760 :D

Środa, 3 sierpnia 2011 · dodano: 03.08.2011 | Komentarze 0

Stało się, padł rekord. Właściwie to nie planowałem takiego obrotu spraw ale Mogielica tak mnie podjarała, że za nic nie chciałem wracać;) Kolejny szczyt z korony beskidów do kolekcji;) Ale od początku. Wyjechałem o 7:10 nawet dobrze żę się wcześniej nie zebrałem bo było nieco chłodnawo. Ruszyłem i od pomyślałem że wczoraj wieczór jednak za mocno jeździłem, nogi były ociężałe, ale nic rozjeździły się wkońcu:) Bez szaleństw dojechałem do Wieliczki i skręciłem na Dobczyce. Zaczęły się pagórki, dość niepozorne ale umilały jazde. Przed dobczycami był zjazd 12%:) Myślałem żeby zrobić chwile przerwy gdzieś w centrum Dobczyc ale nie było gdzie zasiąść wiec poleciałem dalej. Pojawiły się pierwsze szczyty wyspowego, bardzo charakterystyczne pasmo. Tam to można robić grube przewyższenia, nie ma tak dobrze że wjedzie się na szczyt i leci się granią...
Na 50km zrobiłem przerwe na ławeczce koło kapliczki. Czekał mnie kolejny z wielu podjazdów, zjadłem drugie śniadanie i ruszyłem. Nagrodą był super zjazd do Kasiny. Dojechałem do skrzyżowania i skręciłem w lewo na Nowy sącz. Towarzyszyły mi piękne widoki na Śnieżnice i Ćwilin między którymi jechałem. Jeszcze chwila pod góre i długi zjazd do Dobrej gdzie odbiłem na Jurków. Tutaj zza gór wyłonił się mój dzisiejszy cel, najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego. Nie da się ukryć że robi wrażenie. Od razu pomyślałem że ciężki hardcor tam będzie;) Jedyną mapką jaką miałem to screen na telefonie z wycinkiem mapy wokół szczytu. Także musiałem sam się orientować co i jak. Dojechałem wkońcu do tablicy z namalowanymi szlakami itp była tak kijowo zrobiona że nic nie możnabyło z niej wywnioskować. Widziałem że zaczyna się tam zielony szlak, jest przystanek, czyli ja powinienem odbić w lewo na mostek. Przynajmniej tak wynikało z mojej mapy. Planowałem jechać zielonym kropkowanym szlakiem na pierwszym drzewie była zielona kropa, zarazem ostatnia jaką dzisiaj widziałem;) Za to dalej były znaki czerwonego szlaku rowerowego. Dziwnie to było oznaczone, ale czułem że dobrze jade. Szeroka ścieżka spokojnie wspinała się do góry, obok płynął potok, bardzo przyjemne miejsce na podjazd. Było troche wilgotno jednak nie sprawiało to żadnych problemów. Sprawnie dojechałem do przełęczy gdzie koło kapliczki skręciłem w lewo. Podjechałem kawałek lasem i znalazłem się na przyjemnej polance, ale jeszcze nie tej wielkiej pod szczytem:) Zrobiłem kilka fotek i pojehcałem dalej. Pod koniec szlak skręcił w lewo w wąską rynne usłaną kamieniami. Walczyłem tam około 50 metrów ale nie było bolca żeby tam jechać. Zaczęło się pchanie, czasem nawet noszenie. Wkońcu teren się poprawił i mogłem ruszyć, kawałek dalej była już Polana Stumorgowa. Przepiękne miejsce, prawie jak bieszczadzka połonina;) Od razu zaczałem cykać fotki. Zauważyłem że dalej przed wjazdem w las są ławeczki wiec tam podjechałem zrobić dłuższa przerwe i podziwiać okolice. Kilka minut później już tachowałem na ławce. Absolutna czołówka wśród miejsc które odwiedziłem na rowerze, może nawet najlepsze... Do szczytu został mi jeszcze kawałek, ale jak zobaczyłem jaki kawałek to zwątpiłem... Ogromne nachylenie, pełno luźnego kamienia, gdzie niegdize głazy. Myślałem że poprzedni odcinek był srogi ale to nic w porównaniu z tym... Nie było mowy nawet o prowadzeniu. Podniosłem rower i wnosiłem po kawałku uważając żeby gdzieś się nie wypieprzyć. Stopy zaczęły mnie boleć od tej wspinaczki w SPD... Na szcześćie ten odcinek nie był tak długi. Niedaleko wieży widokowiej postawiłem rowerek i dokręciłem ostanie metry coby ludzie nie widzieli jak prowadze hehe;) Dość wysoka była ta wieża, trzy poziomowa, taką ambonke mógłbym mieć koło domu;) Ze szczytu widoczek 360stopni, starałem się zidentyfikować poszczególne szczyty, głównie te do zdobycia:) Zaje mi się że widziałem na pasmo radziejowej z Przechybą idąc w prawo Lubań, Gorc i reszte Gorców;) Tatry niestety nie były widoczne... Wyspowy był jak na dłoni, Luboń, Szczebel Lubogoszcz, Ćwilin, Śnieżnica... W domu planowałem zjechać tą samą drogą co podjeżdzałem, jednak teren zweryfikował te plany. Pomyślałem że ciekawiej będzie zjechać innym szlakiem a pozatym podczas zjazdu żółtym miałbym niezłą smierć w wenecji... Zdecydowałem się podjechać jeszcze pod krzyż papieski i zjechać zielonym i niebieskim rowerowym na południe. Początek też był dość hardcorowy, kawałek musiałem sprowadzić bo źle by się to skońcyzło. Dalej było jeszcze troche rąbanki po kamieniach i szlak się zrobił łagodniejszy. Dojechałem do rozstaju, prosto było wielkie błoto i dziadostwo a w prawo lepsza ścieżka. Oczywiście oznakowania brak. Skręciłem w tą lepszą ścieżke. Pomyślałem że i tak nie wiem dokładnie gdzie zjede bo już nie mam mapy, byle w dół. Po chwili upewniłem się że nie jade szlakiem, nie było żadnych oznakowań... Zrobiłem tam niezły freeride, mega strome ścieżki, na szczęście z dość dobrą nawierzchnią także możnabyło jechać. Wkońcu wyjechałem na szerszą ścieżke, skręciłem w lewo i zaliczyłem kilka km zajebistego zjazdu. Ponad 40km/h i skakanie nad rynienkami, pare ciasnych zakrętów, super sprawa. Wkońcu dojechałem do asfaltu i do głównej drogi. Spytałem się tam kobiety sprzedającej jakieś borówki którędy na Rabke. Powiedziała, ze w prawo i dodała "Panie, ale to daleko" hehe;) Miałem już z 90km na liczniku. Jechałem lasem troche pod górke do Lubomierza, tam zatrzymałem się w sklepiku kupić izoton bo mi się na szczycie skończył. Troche żałowałem że wziąłem 2 a nie 3. Niestety nie mieli tam takich speciałów dlatego musiałem zadowolić się wodą. Wystałem się tam swoje bo jakieś śmieszne laski kupowały przez 10min srajtaśme oraz ciastka i się jeszcze faktury domagały. Ja pierdole... Za tym sklepikiem czekało na mnie kilka km zjazdu aż do Mszany, wkońcu sobie odpocząłem. Las też się skończył dlatego bardziej zająłem się podziwianiem okolicy niż jazdą;) Stunkęło 100 km, godzina dość dobra, o dziwo dupsko mnie nie boli, samopoczucie świetne, myśle że możnaby się pokusić i dokręcić do 200km;) Decyzja zapadła, jade do suchej. Według tablic zajade tam mając ok 155km, bedzie trzeba się gdzieś tam zakręcić. Jechałem sobie w kierunku Rabki i kminiłem różne opcje, może Koskowa, może nawet Jałowiec, zrezygnowałem jednak z takich szaleństw, miałem już tyle w nogach że bym chyba zdechł pod tym Jałowcem;) Wstepnie zdecydowałem się pojeździć w okolicy Przysłopa i Podksięża. Uwielbiam jazde wśród gór kiedy jest tak słonecznie i ciepło... Dość szybko dojechałem do skrzyżowania. Tablica mówiąca że do Zakopanego 45km też kusiła, ale to sobie na inny raz zostawiam;) Z Jordanowa do Suchej już jechałem w tym roku, a jak się zna droge to się wie jak jechać:) Wiedziałem gdzie czeka na mnie podjazd, gdzie zjazd, na szczęście tych drugich było więcej. Znajome tereny czyli Babia, Pasmo Polic, prawie jak w domu:) W makowie znowu chciałem kupić izotonik, tym razem musiałem zadowolić się colą... Chwile później byłem w Suchej. Tam obowiązkowy kebabcz, tym razem XXL wkońcu trasa też jest XXL:) Niestety jakaś lewa laska go robiła, dzisiaj sobie myśle że był dość średni jednak wczoraj i tak smakował jak złoto, po takim enduro nawet najpodlejszy wydawałby się jakby był z kawiorem i płatkami złota hehe;) Miałem jeszcze prawie 3h do ostatniego pociągu. Ruszyłem na Przysłop. Kiedyś skręt był lepiej oznacozny, teraz musiałem kminić żeby tam dojechać. Z głównej drogi trzeba skręcić w lewo przy stacji benzynowej. Lubie bardzo tamte tereny, miłe wspomnienia mam, moje najlepsze trasy tamtędy prowadziły, nie inaczej było tym razem. Ciężko mi się już jechało jezyk z prawego buta mnie uwierał i mnie stopa bolała. Walka z podjazdem była ciężka, ale się udało. W końcu mogłem odpocząc na mojej ulubionej ławeczce na przełęczy:) Pare fotek i jazda w kierunku Grzechyni obczaić nowe tereny. Piękne miejsce, domki z bali były tam postawione na sprzedaż, nic tylko zbierać szmal;) Mapka z trekbuddy obejmowała to miejsce dlatego mogłem kontrolować gdzie jade. W jednym miejscu się pomyliłem ale szybko to zauważyłem i wróciłem na szlak. Kawał świetnej jazdy tam zaliczyłem. Do makowa bardzo długi i szybki zjazd, tego mi było trzeba:) Znowu musiałem wrócić się do Suchej. Był czas to postanowiłem zawitać na Podksięże. Przejebana droga tam jest. Mała Hrobacza łąka, z tego co pamiętam to na którymś kilometrze jest nawet większe nachylenie niż na Hrobaczej. Tam już nie jechałem, toczyłem się ostatkiem sił, ciężko było nawet patrzeć przed siebie... Tak pędziłem że zdążyłem pogadać z żulem pijącym piwko na ławce:) Mówił że jeden żuberek i już siły wrócą hehe;) Wkońcu dojechałem na góre tam skręciłem w prawo na czerwony szlak i puściłem się w dół. Stromo tam jest ale nawierzchnia dobra. Gdzieś zgubiłem ten szlak bo się trzymałem drogi z płyt a później asfaltu. Ogólnie wyjechałem koło kościoła gdzie zaczynałem podjazd. Na koniec do sklepiku po Żywca i na stacje. Stukneło mi tam 193km. Mimo że byłem jakieś 10-15min przed pociągiem nie zdołałem kupić biletu... Jakiś debil kupował bilety na 2 dni później... jak mnie to wkurwia... jeszcze pod koniec wypytywał o ceny i godziny połączeń, ręce opadają. Przedemną była jakaś parka, myślałem że tez chcią kupić bilety na Krk, gdyby tak było to bym zdążył. A oni podchodza do okienka i się pytają o której jakiś pociąg jedize itp, no kurwa... niech w internetach sprawdzają debile. Pociąg wjechał na stacje, podbiegłem i wsiadłem do tyłu. browarek wszedł elegancko, czekałem na konduktora żeby kupić bilet ale ten się nie zjawił hehe;) Także oszczędziłem 10zł. Wysiadłem na Krzemionkach przejechałem przez rynek potem koło plazy zajechałem na mieszkanie. Obłędna trasa wyszła, taki dystatns, takie przewyższenia, cieżko będzie mi to przebić;) Nawet dobrze się czuje, myślałem ze będe się czuł jak po zderzeniu z tirem;)



Kategoria Góry


Dane wyjazdu:
100.50 km 0.00 km teren
04:13 h 23.83 km/h:
Maks. pr.:69.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:740 m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's

Rekonesans: Gdów, Dobczyce

Czwartek, 28 lipca 2011 · dodano: 28.07.2011 | Komentarze 0

Jakbym czasem nie chciał nie jechac na Przechybe kiedyś to zrobiłem mały rekenesans okolic Gdowa. Do Wieliczki cały czas główną drogą, za Wieliczką zaczeły się pagórki, praktycznie cały czas było w góre i w dół. Do Gdowa było dość nudno ale na szczęście szybko przejechałem ten odcinek. Tam na ławeczce zrobiłem tacho na drożdzówe i picie. Mapa na telefonie to jest zajebista sprawa, szbkie zerknięcie i już lece dalej w kierunku Łapanowa. Tam skręciłem na wiochy i sobie kręciłem spokojnie podziwiając widoki które wkońcu się pojawiły. Nie znam zabardzo tych gór ale zdaje się że Ciecień górował, obok charakterystyczny Kamiennik a nieco z tyłu już objechane Łysina i Lubomir:) Dojechałem do głównej drogi na Dobczyce i niestety zaczeło kropić, nie wiadomo zabardzo z czego to lało. Przedemną piękne niebo, za troche chmur się zebrało ale nie wyglądąły groźnie. Postanowiłem schować się na przystanku i coś zeżreć w między czasie. Kilkanaście minut poźniej już możnabyło jechać. Wkońcu byłem w Dobczycach. Nagle widze jakiś z dupy zakręt w lewo i tablica Myślenice 18km. To skręciłem, dość mocny podjazd mnie tam czekał. Po chwili ukminiłem że to może być droga na Myślenice ale od południowej strony zbiornika, a to mnie nie urządza... Dojechałem na szczyt gdzie było skrzyżowanie i na mapie zobaczyłem że mam racje. Zjechałem spowrotem w dół. Dość fajne nachylenie i prosta droga spowodowały że bez pedałowania rozpędziłem się do prawie 70km/h Szkoda, że nie depnąłem, pomyślałem na dole, byłby rekord. Przejechałem przez Dobczyce, na rondzie w lewo i kawałek dalej skręciłem na wiochy. Wracałem tak jak wtedy co jechałem z Myslenic na Wieliczke. Dość zmęczony już byłem ale w miare szybko zajechałem do Wieliczki. Na wysokości autostrady znowu zaczęło kropić, tym razem na szczeście bardzo delikatnie. Pokręciłem się jeszcze po Krk, kupiłem browce na Krowoderskiej i na Wieczystej stuknęło 100km;) Ta przerwa dała troche po dupie, trzeba forme robić lepszą;)
Kategoria Góry


Dane wyjazdu:
104.10 km 19.00 km teren
05:27 h 19.10 km/h:
Maks. pr.:57.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1580 m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's

Luboń Wielki, Maciejowa - pierwsze kroki w Gorcach

Poniedziałek, 18 lipca 2011 · dodano: 18.07.2011 | Komentarze 0

Cały weekend pracowałem więc na rowerek nie było czasu... a szkoda bo w niedziele była zajebista pogoda i pewna grubsza trasa mogła by pęknąć:) Ale nie ma co narzekać, zarobiłem gruby szmal także będzie za co jeździć;) Pomyślałem że zrobie zobie wolne i w poniedziałek zamiast iść do Generalnej wyskocze na bika. Prognoza nie była zbyt dobra, popołudniu miało przyjść załamanie pogody, dlatego wyruszyłem o 7 rano. Było dość pochmurnie i niezbyt ciepło... Jak zwykle jechałem na Swoszowice, potem przez wioski do Myślenic. Podczas tego odcinka miałem wątpliwości czy nie wracać, ciężkie chmury wisiały na niebie, wyglądało jakby w każdej chwili mogło zaczać padać. Zdecydowałem jechać dalej, w Myślenicach spytałem się kolesia jak jechać boczną drogą wzdłóż zakopianki. Na rondzie skreciłem w prawo na Stróże i już leciałem komfortową asfaltową drogą obok S7:) Cały czas spoglądałem w niebo gdzie się przejaśnia a gdzie jest pochmurnie, na szczęście tam gdzie jechałem pogoda wyglądała jakby się poprawiała. Po drodze upewniłem się na mapce czy dobrze jade, odlałem się na przystanku i zrobiłem przerwe na przystanku w Lubniu na około 54km, zaraz przed miejscem gdzie zakopianka przechodzi na jednopasmówke. Aż się zdziwiłem że tak szybko mi droga leci a tablice z napisem Zakopane 60km kusiły i to bardzo:) Zjadłem sobie bułke i banana i rusyzłem dalej. Musiałem jechać główną drogą, nie było już tak super, mimo wszystko szybko znalazłem się na niebiskim szlaku, czekąło mnie 7,5km terenowego podjazdu. Zrobiłem sobie przerwe na ciastko i picie i zacząłem mozolą wspinaczke. Około kilometra od początku była przejebana sekcja po skałach, były nachylone w bok i dość wilgotne co skutecznie utrudniało jazde... Trzeba było podporawadzić około 150-200 metrów. Miejscami było też sporo luźnych kamieni. Pot lał się strumieniami a wokół mnie zgromadziła się chmura owadów i innego gówna... Na szczycie Lubonia małego pojawiły się pierwsze widoczki wynagraczające trudy podjazdu:) Od tego miejsca jechało się granią, było niemal płasko, dlatego szybko zajechałem na przyjemną widokową polanke z kilkoma domami i kapliczkami drogi krzyżowej. Niestety Taterek dzisiaj nie było widać, za to babia i reszta robiła wrażenie:) Szczyt Lubonia z charakterystyczną wieżą był już na wyciągnięcie ręki. Było teraz raz pod górke a raz z górki, wkońcu dojechałem do końcowego podjazdu. Już wcześniej wiedziałem żę będzie tu prowadzenie, pytanie tylko ile uda się wytargać. Udało się całkiem sporo, ale nachylenie i dywan luźnych kamieni uniemożliwiał jazde. Znowu trzebabyło podporwadzić z 200 metrów. Dopiero przed schroniskiem można było wsiąść i kręcić dalej. Podjazd zajął mi około 1h10min. Na szczycie byłem około 11, czas znakomity:) Podziwiałem ciekawe widoki na Beskid Wyspowy. Pogadałem z bikerem jadącym z okolic Rabki, koleś biega po górach na zawodach, mówił że na śnieżce zajął 6 miejsce, zresztą wyglądał na takiego co ma przejebaną forme:) Z tego co gadaliśmy to dokładnie tak samo jeździ jak ja, pośmigać po górach, bez napinki, pulsometrów, planów treningowych i innych gówien;) Tylko dla siebie i radości z jazdy;) Fajny oldskulowy sprzęcik miał, XTRy z lat 90tych, V'ki, amorek R7, korba na kwadrat:D Po chwili pojechał dół, ja jeszcze podziwiałem chwile widoki i wbiłem się na zielony szlak do Rabki. Trzeba było cały czas uważać, ręce zaczęły słabnąć. W jednym miejscu na ostrym zkaręcie zawadziłem o kamień i zleciałem z rowera, zeskoczyłem bez problemu, mam już wprawe w takich awaryjnych lądowaniach:) Po drodze goniły mnie psy, adrenalina podskoczyła:) Z kamienistego leśnego zjazdu zrobiłe się teraz widokowy zjazd przez pola i łąki:) Mimo wszystko trzeba było uważać bo pod skoszoną trawą nie było widać nawierzchni, przed lekkim łukiem przychamowałem dla bezpieczeństwa i dobrze zrobiłem bo był tam próg wysokości około 30cm. Byłoby ze mną krucho gdybym wleciał tam na pełnej kurwie... Końcówka po kocich łbach (strasznie mnie tam wytrzęsło) i znalazłem się na głównej drodze. Stamtąd pare km i już byłem w centrum Rabki. Spodziewałem się wracać pociągiem o 15:25, obiecałem Ewie że się pospiesze i wróce wcześnie. Przy stacji PKP byłem około 12:00 także zdecydowałem się wracać wcześniejszym o 13:45. Jako że miałem ponad 1,5h wolnego czasu postanowiłem zrobić rekonesans czerwonego szlaku w kierunku Turbacza. Stasznie kusiło jechać na najwyższy szczyt Gorców ale skoro mówiłem że wracam wcześnie... Szlak leci od PKP, początkowo pnie się w góre uliczkami rabki, bardzo miło się jedzie. Na końcu asfaltu jest tablica informująca że do Turbacza jeszcze 17km, dość sporo:) Jedzie się szeroką szutrowa drogą wśród pól i łąk, bardzo klimatyczne miejsce, strasznie mi się tam spodobało. W jednym miejscu był kawałek stromego podjazdu po skałach cała reszta idealna pod rower. Przy bacówce na Maciejowej odpoczałem chwile, porobiłem fotki i zjechałem tą samą droga do centrum Rabki. Pokręciłem się jeszcze po mieście w poszukiwaniu sklepu, coby browarek kupić na droge:) Wkońcu udało się znaleźć zaraz za stacją, wziąłem jeszcze kiełbase z bułke bo coś zgłodniałem:) Kiedy wyszedłem ze sklepu zaczeło kropić, chwile potem przyszła ulewa i burza. Zdążyłem idealnie:D Chociaż nie trwała długo, zaraz po niej wyszło piekne słońce i była już fajne pogoda do końca dnia:) W pociągu jechałem z dziadkiem wracającym z wyprawy od Bieszczad do Nowego Targu, robiły wrażenie jego opowieści, ale po czasie nudziło mnie jego ględzenie... W krk skoczyłem jeszcze po browca i wróciłem na mieszkanie:)

Słaba jakość zdjęc bo aparat w telefonie zaparował...
Kategoria Góry


Dane wyjazdu:
101.70 km 18.00 km teren
05:10 h 19.68 km/h:
Maks. pr.:61.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1040 m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's

Leskowiec, Gibasów

Niedziela, 10 lipca 2011 · dodano: 10.07.2011 | Komentarze 0

Wczoraj pod koniec jazdy dupsko już odmawiało posłuszeństwa, te odparzenia mnie wkurwiają... Miałem wątpliwości czy wogóle gdzieś dzisiaj jechać, pogoda nie była do końca pewna, siły też napewno nie w pełni. Starałem się skontaktować z Dominikiem coby się ze mną wybrał ale był w kościele... Dla regeneracji wziąłem zimny prysznic i po obiedzie ruszyłem w droge. Przesunąłem siodełko troche do przodu licząc na to że będzie wygodniej. Dodatkowo zastosowałem tajemną metode na odparzenia, ku mojemu zdziwieniu jechało się dość komfortowo. Główną droge na Kęty trzeba było jakoś zmęczyć, wiatr był od przodu, postanowiłem jechać sobie na spokojnie. Dojechałem dość przyzwoitym tempie lekko ponad 27km/h. Tym razem miałem ze soba mało picia, około 1,5l wody, częśc wlałem do bidonu i wrzuciłem tabletke z magnezem a do reszty tabletke z wapniem. Wporządu się na tym jechało, napewno lepiej niż na samej wodzie. Przynajmniej jakiś smak był. Rynek w Kętach dalej rozwalony, dlatego zatrzymałem się dopiero w Andrychowie. Jakiś festyn tam chyba był, sporo ludzi chodziło. Jedna ławka była wolna to sobie przycupnąłem, zjadłem kanapke uzupełniełem płyny i na Rzyki. Tam w sklepiku kupiłem Cole, wode, ciastka i banana. Troche mi to ciążyło wszystko w plecaku i było dość nie wygodnie. Tylko czekałem aż wkońcu dojade do końca asfaltu żeby zrobić sobie tacho przed podjazdem i ogarnąc ten balzel. Męcząco się tam jedzie... Udało się w końcu dotrzeć na miejsce, sporo turystów było, jak to w niedziele. Zrobiłem chwile przerwy, z ciekawości zerknąłem na godzine żeby zobaczyć ile tym razem mi zajmie ten uphill:) Sekretna opcja podjazdu na Leskowiec już poznana wiec bez patrzenia w mapy ruszyłem przed siebie. Dość ostro jechałem, w jednym miejscu było na tyle srogo że podporwadziłem ze 20metrów i dalej zatrzymałem się tylko na płaskim na trawersie żeby zdjęcie zrobić bo było pięknie:) Właśnie tam na trawersie są dwa dość trudne miejsca ze sporymi kamieniami i korzeniami, oba udało się przejechać, sam nie wiem jak to zrobiłem bo byłem pewien że się nie da:) Parafrazując słowa Krzyśka - noga zapodawała jak popierdolona:) Przy schronisku byłem po około 34 minutach nawet tam nie stawałem tylko odrazu na szczyt. Zmartwiłem siębo na południu brzydko, ciemne deszczowe chmury postanowiłem jechać zgodnie z planem, jakby coś się popieprzyło to bym się ewakuował w dół. Po chwili przerwy ruszyłem w droge. Praktycznie cały czas szybko w dół. Pod koniec na Smerkawice kawałek podejścia i już byłem przy rozstaju szlaków, ten odcinek zajął mi chyba z 20 minut. Pierwszy raz jechałem zielonym, także jakaś nowość dla mnie w Beskidzie Małym, już nie wiele takich zostało;) Troche walczyłem z czasem żeby zdążyć na pociąg i przed ewentualną burzą. Dlatego prawie wogóle nie stawałem na zdjecia albo żarcie. Cisnąłem ile fabryka dała;) Szlak dość łatwy i przyjemny. Na jednym zjeździe zleciałem z roweru ale nie puściełem go i poprostu wylądowałem na nogach:) Ciekawy był też fragment podjazdu gdzie w dół spływała woda, podobnie jak wczoraj pod babią tylko na mniejszą skale;) Po drodze spotkałem dwóch gości, wg nich do końca szlaku była godzina, zajęło mi to oczywiście znacznie mniej czasu;) Widokowo szlak też jest bardzo ciekawy, poprostu warto tam jechać, co tu dużo mówić. Zdaje mi się że na mapie Compassu jest błąd, bo szlak prowadzi bezpośrednio do asfaltu a na mapie był obok... Cały ten teronowy fragment zajął około 1h20min Zjechałem asfaltem do głównej drogi, kolejny mocny podjazd by był, fajnie odkrywać takie smaczki:) Czas miałem bardzo dobry, 1h40min do pociągu więc nie musiałem się spieszyć. Początkowy odcinek głównej drogi to była katorga, ciągle pod górke, tylko troche w dół lub po płaskim. Zresztą byłem już tak wypruty że na płaskim nie jechałem więcej jak 15km/h... Na szczęście od jednej wiosi było cały czas w dół aż do Suchej. Całą tą droge myślałem o kebabie w suchej, takie miałem smaki na gorące mięcho... Dobrze że knajpa była jeszcze otwarta, w kilka minut dostałem kebabcza i to z dwoma sosami, nie to co ostatnio się wyczekałem i jeszcze spieczonego dostałem... Momentalnie zniknął, miałem smaka na jeszcze jednoego ale trzeba było się zbierać, poszukłem jeszcze sklepu coby browarka kupić do pociągu i wróciłem do Krk.

Weekend przejeździłem na bogato, było kilka fajnych i niespodizewanych sytuacji, masa wspaniałych widoków i satysfakcjii z jazdy. A jeszcze tyle do zobaczenia... ;)

Kategoria Góry