Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi mrsandman z miasteczka Libiąż. Mam przejechane 26123.08 kilometrów w tym 3074.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.29 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy mrsandman.bikestats.pl

Archiwum bloga

Darmowy licznik odwiedzin
licznik odwiedzin
Darmowy licznik odwiedzin
licznik odwiedzin
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2011

Dystans całkowity:374.10 km (w terenie 70.00 km; 18.71%)
Czas w ruchu:18:51
Średnia prędkość:19.85 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:74.82 km i 3h 46m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
123.50 km 36.00 km teren
07:00 h 17.64 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's

Beskid Śląski (Klimczok,Salmopol,Skrzyczne) czyli ostra górska jazda:)

Czwartek, 19 maja 2011 · dodano: 19.05.2011 | Komentarze 1

Co tu dużo pisać, było zajebiście, prawdziwa esencja MTB:) Wyjechałem bez pośpiechu o 7:40, już wtedy było ciepło. Mijały kilometry a cel stawał się coraz wyraźniejszy. Za Rajskiem pojawiły się widoki na Hrobaczą i reszte beskidu. Dzięki temu zawsze szybciej czas mija. Przed Wilamowicami snuł się przede mną jakiś koleś na skuterku, rozgrzałem troche mięśnie, wyprzedziłem i zostawiłem go w tyle;) W centrum Wilamo zrobiłem sobie krótki odpoczynek, w plecaku krył się jakiś nowy izotonik, jeszcze tańszy niż ten z biedrony. Produkowany przez tą samą firme z Zabierzowa co Biedronkowe, myślałem że będzie dobry. Myliłem się... Cytrynowy smakował jak jakieś toksyczne odpady, woda z jakimś najpodlejszym kwaskiem cytrynowym. Długo jeszcze prześladował mnie ten smak;/ Natomiast niebieski-jagodowy jest wporzadku ale zdaje mi się troche gorszy od Biedry. Ruszyłem dalej w kierunku BB. Zdziwiłem się, że po 34 km już była tablica informująca że jestem w Bielsku:D Oczywiście do centrum jeszcze kawałek ale zawsze wydawało mi się że jest nieco dalej. Na skrzyżowaniu pogubiłem się troche i pojechałem w prawo, jak na Cieszyn, na rondzie zawróciłem i dojechałem do centrum. Pokręciłem się koło dworca i jazda na Szyndzielnie. Przy skręcie na ulice stromą miałem już koło 51 km dlatego zrobiłem sobie chwile przerwy zanim uderze w teren.
Czerwony szlak to prawdziwa autostrada, jedzie się bardzo komfortowo dopiero w górnych partiach pojawia się nieco wiecej kamieni. Ostatnie kilkaset metrów jest po sciezce ułożonej z grubych kamolców, mocno trzesie ale wszystko do wjechania:) Podjazd zajął mi dokładnie 50min, nie forsowałem się bo jeszcze długa droga przede mną. Chwila odpoczynku i żółtym na Klimczok. Zaraz za schroniskiem musiałem kawałek podprowadzić, był mocniejszy fragment a jeszcze ludzie szli także nie było zabardzo opcji. Dalej żółty jest dosć łatwy, jedynie pod sam szczyt jest walka z luźnymi kamieniami a po boku szlaku z korzeniami i powalonymi konarami. Tutaj znowu trzeba było kawałeczek podpowadzić. Na szczycie chwila przerwy na fotki. W między czasie zdaje się, że krzywo wsadziłem licznik do gniazda, przez co chwile potem zgubiłem go na zjeździe;/ Zjazd w kierunku schroniska był dość stromy, na szczęście po boku nie było kamieni i dało się bezpiesznie zjechać. Na dole odbiłem w prawo na czerwony szlak i odrazu stromizna, było troche walki:) Po wyjeździe z lasu ukazały się przepiękne widoki na Skrzyczne i okolice. Szlak zrobił się szerszy i mniej stromy ale i tak był mega szybki. Zatrzymałem się zrobić pare fotek i wtedy właśnie zobaczyłem, że nie ma licznika. Chwila nerwowego szukania po kieszeniach i było już pewne, że przepadł podczas zjazdu. Nie było sensu go szukać... Kilkaset metrów dalej szlak odbił w prawo i zmienił się w singla usianego sporymi korzeniami i gdzie niegdzie kamieniami:) Były fragmenty że trzeba było przeprowadzić rower ale ogólnie wrażenia niezapomniane. Dalej był stromy mega kamienisty zjazd na Przełęcz Karkoszczonke, rzucało mną na nim jak szmatą. Część zjechałem a częśc sprowadziłem. Nie chciało mi się wcześniej siodełka obniżyć i cały czas byłem na granicy OTB;) Za przełęczą szlak zaczął piąć się w górę. W pewnym momencie odbił w prawo i znów jechałem wąskim singlem, szlak był obłędny:D Na szczeście trawersowałem jakąś góre i było umiarkowanie płasko. Następnie dojechałem do rozwidlenia ścieżek, skręciłem w prawo do góry i zrobiłem dość trudny podjazd. Po drodze chwila odpoczynku na ławeczce, pomogłem starszym turystkom znaleźć droge do Szczyrku i targałem dalej w kierunku Kotarza. Szlak zrobił się na tyle trudny że trzeba było pchać. W końcu zdobyłem Kotarz, tam chwila przerwy na fotki i kiedy ruszyłem odrazu na pierwszym kamieniu złapałem snejka... powietrze zeszło momentalnie. Na dętce miałem dwie dziury po około pół centymetra każda. Oczywiście miałem ze sobą łatki i pompke ale co się nawkurwiałem przy zakładaniu dętki z tym pieprzonym wentylem to moje. Jeszcze opona nie chciała się trzymać na obręczy, na poprzedniej nie było nigdy takich historii... W końcu złożyłem wszystko do kupy i pojechałem dalej. Następnie łatwy zjazd, kawałek płaskiego i ostatni podjazd na Grabową, na szczęście dosć łatwy. Jeszcze chwila jazdy i byłem na Salmopolu. Musze przyznać, że jak dla mnie ten szlak był dość trudny miałem pare kryzysów po drodze ale rewelacyjne widoki oraz różnorodne ścieżki wynagrodziły te litry potu które tam przelałem:) Na Salmopolu kupiłem wode i pogadałem chwile ze sklepikarzem i dwójką turystów. Okazali się bardzo mili i pomocni, a pozatym pan Sklepikarz ma działke gdzieś w Oświęcimiu także prawie po sąsiedzku, takze serdeczne pozdrowienia;) Jechałem tak jak Pan ze skolepu poradził czyli szeroką szutrówką trawersującą Malinów. Z Salmopolu trzeba wjechać pod zakaz i dalej już leci:) Mega szeroka, mega wygodna trasa, musiałem tylko pilnować żeby odbić w prawo na czerwony szlak na malinowską. Dojechałem do ścieżki która skręca w lewo ostro pod górę. W sumie zgadzało się z tym co mówił sklepikarz ale postanowiłem jechać troche dalej i zobaczyć co z tego wyjdzie. Nieco dalej znowu było odbicie stromo w lewo, tym razem już skręciłem. Nawet dało się tam jechać ale już miałem troche w nogach więc na bardziej wymagajacych fragmentach pchałem. Chwile później byłem już na skrzyżowaniu zielonego szlaku z żółtym zaraz za malinowską skałke. Kawałek podjazdu i już byłem niedaleko szczytu. Tam zobaczyłem 4 lub 5 "rowerzystów" wyciągnąłem słuchawki i każdemu mówiłem cześć, żaden cieć nie odpowiedział... Pojechałem dalej, na szczycie przy skale pogadałem chwile z jakimś gościem i pojechałem dalej granią w kierunku Skrzycznego. Z Malinowskiej kawałek sprowadziłem, stromo i kamieniście. Do samego Skrzycznego było już lajtowo, w pewnym momencie najadłem się strachu kiedy rozpedziłem się podczas zjazdu i zarzuciło mi tylnym kołem na kamieniu, noga wypiełą mi się i prawie spadłem z bika... Na szczeście wyszedłem z tego cało:) Na Skrzycznym byłem tylko chwile, porobiłem zdjecia i zjechałem szurtem do Lipowej, tak samo jak rok temu. Zjazd na pełnej kurwie, około 8km ostrego grzania. Po drodze jeszcze minąłem dziewczyne walczacą z podjazdem:) Na dole tradycyjnie skierowałem się na Pietrzykowice. Gdzieś się pomyliłem i wyjechałem bliżej Żywca a nie koło cioci Mikołaja tak jak chciałem... Przy PKP w Pietrzykowicach zrobiłem chwile przerwy na żarcie i picie. Miałem jeszcze godzine do pociągu. Byłem już wykończony jednak pokusa bułki z pieczarkami i zimnego brackiego była silniejsza, jade na Bielsko:D Ten odcinek już na spokojnie, bez pośpiechu, jechałem około 50 min do dworca. Mogłem wkońcu zasmakować buły i przechylić upragnione Brackie, nic lepszego nie mogłem zrobić;)

Dlatego, że straciłem po drodze licznik czas wycieczki jest przybliżony. Dystans jest policzony dość dokładnie.

Kategoria Góry


Dane wyjazdu:
106.40 km 10.00 km teren
04:59 h 21.35 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's

Leskowiec [922 m n.p.m.]

Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 14.05.2011 | Komentarze 0

Jutro ma już być brzydko więc ruszyłem w góry póki można:) Na wieczór obieałem zajechać do Ośw więc zdecydowałem się na wypróbowanie nowej opcji podjazdu na Leskowiec. Grań czerwonym i zielonym zostawiam na następny raz:) Rano obudziłem sie stasznie zmęczony i spragniony... wczorajsze browarki sie nie przysłużyły hehe:) W domu wszyscy spali wiec podjechałem autem do biedry po izotoniki i ciastka. Wszystko sie przedłużyło i wyjechałem około 9:40. Od razu ciężko mi się jechało, wiatr od przodu skutecznie utrudniał jazde. Jak zauważyłem potem na szczycie w tylnym kole miałem dość małe ciśnienie, przez to na asfalie toczyłem się jak traktor:) W Kętach miałem średnią lekko powyżej 27km/h, dupa zaczęła mnie boleć i ogólnie czułem się średnio. Rynek był zamknięty dlatego musiałem pojehać kawałek objazdem i pociągnąłem do samego Andrychowa. Tam zrobiłem chwile przerwy, cofnąłem i obniżyłem przód siodełka, zeżarłem część prowiantu i skierowałem się do Rzyk. Jechałem tamtędy raz na rowerze i pare razy autem także wiedziałem mniej więej jak jechać. W końcu dojechałem do początku czarnego szlaku, wyciagnąłem wydrukowaną rano tajną mapke mojego dzisiejszego podjazdu. Nie była zbyt szzegółowa ale dało się rozkminić o i jak, tymbardziej że wcześniej wiele razy przeglądałem mapy Compassu:) Trzeba minąć zakręt na czarny szlak i jechać prosto scieżką w las (pod zakaz), przy rozwidleniu skręcić w lewo w strone szlabanu, na pocżątku kawałek w dół a potem trzeba targać pod góre ile wlezie. Strumyczek ma byc po prawej stronie. Nachylenie jest konkretne ale do podjechania, problem jak zawsze leży w luźnych kamieniach i gałęziach. Ogólnie jedzie się dość dobrze. Podprowadziłem przez całą droge około 15-20 metrów. Kiedy dojechałem do miejsca gdzie ścieżka mocno skręca w lewo było już łatwiej. A pracujący tam drwale potwierdzili, że dobrze jade:) Kiedy dojechałem do czarnego szlaku pojechałem prosto w zarośniętą ścieżke. Po kilkuset metrach zoriętowałem się że źle jade bo miałem jechać koło kapliczki. Wróciłem ten kawałek i jechałem w góre czarnym szlakiem. Po kilkuset metrach pojawiła się kapliczka. Czarny szlak skręcał w prawo a ja jechałem prosto. Ten odcinek to czysta przyjemność, szeroka ubita ścieżka, dość płaska. Ścieżka doprowadziła mnie do niebieskiego i zielonego szlaku. Stamtąd jak zawsze trawersem dojechałem do schroniska. Podjazd trwał 45 min a gdybym się nie zgubił byłoby jeszcze szybciej:D Genialna jest ta opcja w około 40 min na szczyt, napewno częściej zaczne tam jeździć. Wycieczka granią już zaplanowana i przeliczona także tylko czekać na dobre warunki:) Koło schroniska pośliznąłem się na jakimś kablu i musiałem podeprzeć się ręką o ziemie, akurat przy tylu ludziach... Zjadłem bułke na ławeczce i podjechałem na szczyt. Warunki były dość średnie ale i tak wspaniale było widać Babią, Pilsko i całą reszte:) Postanowiłem zjechać niebieskim do Ponikwi. Znowu minąłem schronisko, przejechałem trawersem i zacząłem zjazd. Kijowo się tam jedzie, takie jebanie po kamieniach, jeszcze te wypłukane rynny w których znosi rower do środka... Do podjazdu słaby do zjazdu też ale wcześniej to głównie tędy się jeździło... Z Ponikwi szybko doleciałem do Wadowic, rynek również zamnkięty więc się nie zatrzymywałem. W sklepiku kupiłem wode i drożdzówke i na Zator. Tam na rynku zjadłem wcześniejsze zakupy, załatwiłem samochód coby do Ośw jechać i wróciłem przez wioski. Dupa bolała mnie już niemożebnie;/ Licze na to że to tylko przejściowa sprawa związana z nieprzyzwyczajeniem do nowego siodełka. Czas pokaże czy zaznam wkońcu wygody:) Od początku wiedziałem że czegoś zapomniałem, nie wziąłem aparatu... Mam tylko pare słabych zdjec z telefonu...

Kategoria Góry


Dane wyjazdu:
49.50 km 12.00 km teren
02:22 h 20.92 km/h:
Maks. pr.:46.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's

Test nowego siodełka - okoliczne górki

Piątek, 13 maja 2011 · dodano: 13.05.2011 | Komentarze 0

W Zagórzu 2 razy mijałem Matta szmatta:) Podjeżdzałem koło kościoła, dajej odbiłem w teren, chciałem zjechać żółtym ale strasznie zarośnięte było... Troche się pogubiłem i podjechałem spowrotem w kierunku asfaltu. W Pogorzycach zjechałem terenem do Wygiełzowa i udałem się na podjazd koło kościoła. Odcinek mega stromy, dość się tam zmęczyłem... Po komunii troche spadła forma... Jak zwykle dojechałem do końca, odbiłem w lewo i zjechałem na droge wiodącą z Płazy do Wygiełzowa. Wróciłem główną, kupiłem browarcza, zgadałem się z Arkitkiem i podjechałem jeszcze raz na górki. Zjechałem do Szymona i wywaliliśmy po browarze w parku:D Potem jeszcze jedna kolejka w Marco i Arkitek pojechał do Mikołaja a ja do chałpy:) Jutro pasowałoby przetestować siodełko na dalszej trasie, zobaczymy gdzie nogi poprowadzą:D


Dane wyjazdu:
73.70 km 10.00 km teren
03:34 h 20.66 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's

Królowa podjazdu: Hrobacza - Magurka

Sobota, 7 maja 2011 · dodano: 07.05.2011 | Komentarze 0

Od początku pogoda nie była pewna. Prognoza była średnia ale około 10 było dość słonecznie i robiło się ciepło więc postanowiłem ruszyć w Beskidy:) Myśle sobie że lajtowo bez napinki dokulam się do Kęt i tam pomyśle nad dalszą opcją. Na początku wtasy wiatry były sprzyjające. W Oświęcimiu miałem 31km/h niestety w połowie drogie do Kęt pojawiły się chmury i zimny wiatr w morde. Miałem powazne wątpliwości co do dalszej jazdy, nawet w bluzie było chłodno... Na BP zrobiłem sobie przerwe na bułke i ciastko. Ukochana poinstruowała że pociągi z BB jadą o 15 i 18. Postawnowiłem zaliczyć Hrobaczą pojeździć sobie po okolicy i zjechać do Bielska na pociąg. W Porąbce dolałem izotonika z biedry do bidonu i ruszyłem w kierunku podjazdu. Na Hrobaczej jak zwykle ogień w nogach, pot zalewający oczy i walka o każdy metr w góre, czyli to co najlepsze w jeździe na rowerze:) Ku mojej radości pogoda zaczęła się poprawiać, słońce wyszło zza chmur i zrobiło się przyjemniej. Podjazd jechałem odrazu na 1:3-1 bałem się że nie zrzuci mi przednia przerzutka jak to ma ostatnio w zwyczaju i zredukowałem zawczasu:) Widoki za plecami były przepiękne, trzeba kiedyś tamtędy zjechać, będzie na co patrzyć:) Traska jest mi dobrze znana także mogłem z głową zagospodarować siłami. Pierwsze 2 kilometry asfaltu weszły dosć ładnie, dopiero druga połowe zaczeła wysysać ze mnie siły, im dalej tym trudniej:) Po 35min zjawiłem się w schronisku, dość dużo turystów i rowerzystów dzisiaj mijałem. Niestety nie miałem już wody ale przed schroniskiem jakaś starsza kobieta dała mi chusteczke nawilżającą, co za ulga obetrzeć sobie twarz... Pogadałem z nimi chwile i podjechałem na krzyż. Tam postanowiłem jechać granią na Przegibek, poza jednym momentem to bardzo przyjemna traska. Na przełęczy i panienki zatrzymało mnie 2 bikerów z Andrychowa, prosili o pompkę więc pożyczyłem im swoją. Pogadaliśmy chwilkę i ruszyliśmy w swoje strony. Za przęłęczą było strome pchańsko po kamieniach, jedyny moment kiedy trzeba pokornie zejść z bika i tachać na rękach... Szybko dojechałem do rozstaju szlaków i odbiłem na niebieski w strone Przegibka. Kiedyś wydawał mi się ten zjazd bardziej stromy i trudniejszy. Teraz po doświadczeniach na Jawornicy to była bułka z masłem:) Pięknie się pruło w dół, trzeba było tylko uważać na turystów. Na Przegibku postanowiłem zdobyć jeszcze Magurke i godnie przypieczętować trase:) Wybrałem pieszy szlak niebieski. Czytałem że jest stromy i trudny ale za to szybki a to teraz był priorytet. Do pociągu miałem około 1h10min i musiałem opanować Magurke i zjechać do Bielska bo co to za wycieczka jak się Brackiego koło dworca nie napije:D Niebieskim narciarskim jechałbym około godziny, na forum pisali że pieszy przy dobrych wiatrach zajmie 30 min... Od początku było stromo, jednak najgorsze były luźne kamienie to one sprawiały najwiecej trudności w panowaniu nad rowerem. Targałem naprawde hardcorowe partie jednak trzeba było wkońcu dać za wygraną i zacząc prwadzić. Prędkośc była podobna a traciłem mniej sił. Miło było jak mijała mnie grupa przedszkolaków i wszyscy mówili mi dzień dobry;) Kultura na szlaku musi być, ja też wszystkich mijanych pozdrawiałem:) Dalej naprzemian była jazda czyli walka z kamieniami i pchanie. Wkońcu dotarłem do miejsca gdzie możabyło próbować coś zdziałać i można było jechać. Pod koniec znów stromo i kamieniście ale do zrobienia i wkońcu schronisko. Do pociągu zostało około 40min także zrobiłem kilka zdjec i jazda asfaltem do Wilkowic. Zjazd trwał około 5-6min, na przystanku wytrzepałem buty i na pełnej ku..wie asfaltem do Bielska. To, że zdąże było raczej pewne, stawką w tej grze było zimniutkie Brackie na moje spragnione usta, a kto wie, może i nawet buła z pieczarkami wpadnie jak dobrze przycisne:D Jak na złośc prawie wszystkie światła po drodze były czerwone, z tego jedne naprawde długo trwały. Na jednym skrzyżowaniu zobaczyłem że jest pomarańczowe, myśle ooo nie, depnąłem do 40km/h i przeleciałem już na czerwonym:) Na dworcu byłem około 5 min przed odjazdem pociągu. tym razem się poszczęściło, nikogo nie było w kolejce. Kupiłem bilet do Chełmka, razem z rowerem zapłaciłem troche ponad 6zł także chwała PKP, zorientowałem się żę rusza z peronu drugiego i pospieszyłem do baru:D Do odjazdu były już niecałe 3 minuty a baba za ladą ociąga się z nalewaniem jak fix. a to przy kurczakach dłubie a to czegoś szuka... Wkońcu dostałem upragniony bronx. Nie musze pisać że wchodził malinowo ale i tak napisze - wchodził zajebiście:) Wyzerowałem go w jakieś 0,0004 sekundy:) Szybko wbiegłem na pomost i kiedy schodziłem na peron 2 na stacje wjechał pociąg:D W ostatnim przedziale było full rowerzystów, musiałem stać w przejściu. Jakiś dziad zaczął mi ględzić o pierdołach, nawet zabawny był:) Jak zwykle przesiadka w Czecho i Ośw. Z Chełmka spokojnie sobie wróciłem przez kosówki:) Trzeba przyznać, że izotoniki z Biedronki dają rade, a za taką cene to już wogólne nie ma się co zastanawiać:)

Pare fotek z trasy:

Kategoria Góry


Dane wyjazdu:
21.00 km 2.00 km teren
00:56 h 22.50 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's

Wieczorkiem po Libiążu

Piątek, 6 maja 2011 · dodano: 06.05.2011 | Komentarze 0

Należało mi się piwo po 2 dniach roboty koło domu:) Chłodno troche ale komfortowo się jeździło.