Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi mrsandman z miasteczka Libiąż. Mam przejechane 26123.08 kilometrów w tym 3074.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.29 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy mrsandman.bikestats.pl

Archiwum bloga

Darmowy licznik odwiedzin
licznik odwiedzin
Darmowy licznik odwiedzin
licznik odwiedzin
Dane wyjazdu:
176.10 km 28.00 km teren
09:28 h 18.60 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1900 m
Kalorie: kcal
Rower:Kelly's

Jałowiec (RIP), Koskowa Góra

Środa, 17 sierpnia 2011 · dodano: 17.08.2011 | Komentarze 0

Niestety moje wakacje powoli się kończą, trzeba wycisnąć z nich jeszcze ile się da:) Plan był prosty, dojechać do Krakowa przez Góry, a stamtąd na dwa dni w Gorce i Sądecki. Pierwszy dzień zacząłem już o 6:45, w Żarkach była niezła akcja, tir spłonął na drodze i strażacy usuwali zgliszcza. Był lekki chłodzik, do tego mgła gęsta jak mleko unosząca się nad polami dodawała niesamowitego klimatu. Dobrze że jechałem w bluzie. Bardzo przyjemnie i szybko leciał mi czas, miasteczka za miasteczkami i byłem już w Suchej. Tam przebrałem się w krótką koszulkę, zjadłem bułeczki i dobrze znaną trasą udałem się na Przysłop. Tym razem nie odpoczywałem na przełeczy ani nie robiłem fotek, wkońcu za niedługo będę leciał genialnymi trawersami na Jałowiec, tam to sobie dopiero pogolądam:) Jechałem dokładnie tak samo jak 3 lata temu. Przez długi okres czasu to była jedna z mioch najlepszych wycieczek. Początek czerwonym był raczej bez widoków, dopiero kawałek dalej zaczeły się te pamiętne miodne kilometry. Klimatyczne przysiółki, zdziwiło mnie troche dlaczego jest tak mokro, szuterek wilgotny, kałuże... Przy odbiciu z drogi na leśną ścieżke która potem zmieniła się z trawiasty podjazd płynął sobie strumyczek była jedna ogromna kałuża... Było zbut ślisko i trzeba było przeprowadzić kawałeczek. Nieco dalej była kolejna wioska a za nią gdzie droga leciała w dół ja pojechałem prosto do zielonego szlaku. Do znajomej kapliczki gdzie kiedyś odpoczywałem i rozmawiałem z rodzicami jak byli na wczasach. Nawet takie drobne szczegóły z tamtej wyprawy pamiętałem:) Bez większych kłopotów dojechałem do przełęczy Kolędówki gdzie spotkałem rowerzyste jadącego z Zawoji. Jechał w tą samą strone co ja czyli żółtym na szczyt Jałowca. Pogadaliśmy sobie chwilę i poleciałem dalej swoim tempem zostawiając go w tyle. Na początku nie jechało się źle, było troche mokro i kamieniście ale się jechało. Jednak to co było wyżej załamało mnie. Szlak który tak dobrze wspominałem został totalnie rozjebany przez pierdolonych leśników, zwózka na całego, wszędzie błoto, kałuze w rozjeżdzonych koleinach, pełno kory, gałęzi... Ręce opadają. Kiedy nie było jeszcze w miare płasko dało się jechać, gdy zaczęły sie podjazdy było sporo walki kończącej się pchaniem. Wiedziałem od dawna że jast tam taki stromy odcinek mający z 200 metrów gdzie trzeba pchać bo inaczej się nie da. Jednak teraz stan szlaku jest taki że nie da się jechać tam gdzie wcześniej leciało się aż miło... Za tym ostrym podjeściem było już troszke lepiej, szlak łączył się tam z niebieskim z Zawoi którym planowałem zjeżdzać. Na szczycie zjadłem sobie co tam miałem, porobiłem fotki. Dobrze że piękne krajobrazy wynagrodziły mi wcześniejsze trudy. Podjąłem tam decyzje o zjeździe na przeł Klekociny. Obawiałem się że na niebieskim też będzie syf. Zjazd był dość przyjemny, w między czasie był jeden podjazd na okoliczne wzniesienie i super widoczki na Mędralową. Z Klekocin szybki zjazd szutrówką do Zawoi. Do Makowa było cały czas lekko w dół więc bardzo przyjemnie się leciało. W sklepiku po drodze kuopiłem pyszne rogale i Oshee na dalszą trase. W Makowie chwila przerwy na rynku i uderzyłem na podjazd w kierunku Makowskiej Góry. Serpentynki przyjemnie wiły się w górę, można było się tam zmęczyć:) Na szczycie odbiłem na czarny szlak, na początku serwował genialne widoczki na niżej położone miasteczka i okoliczne góry. Nieco dalej wleciał w las i następne fajne miejsce to dopiero była Koskowa Góra. W między czasie kląłem jak szewc na ten szlak... Był dość długi cały czas lasem gdzie było mega błotniście i ślisko... Kiedy przejeżdzałem przez łąke rower zachowywał się jakbym jechał po lodzie, nie dało się jechać prosto. W jednym miejscu wpadłem w poślizg i się wywaliłem tłukąc udo i zdzierając łokieć... To już maksymalnie spotęgowało moje wkurwienie. Opłukałem rane z błota izotonikiem i leciałem dalej. Wkońcu trafiłem na Koskowa Góre. Klimatyczne miejsce, wydaje się takie dostępne i nie groźne a ja tak się spizgałem żeby tam dotrzeć... Na szczycie był maszt, wokół pola gdzie pracowali okoliczni mieszkańcy, sielanka;) Nie mogłem się oprzeć i zorobiłem kilka zdjęć. Zaczałem zjazd niebieskim, na poczatku super, leicałem łąką, potem płytami aż wjechałem w las. Tam był bardzo stromy w całości usłany kamieniami zjazd. Był w miare szeroki także zjechałem bez większych kłopotów, nie takie rzeczy się robiło wkońcu:) Dojechałem do skrzyżowania gdzie moją ścieżke przecinała dość fajna dróżka, szlak niebieski wiódł prosto w zarośla. Wachałem się przez chwile czy nie jechać tą właśnie ścieżką w lewo jednak zdecydowałem że pewniej będzie zjeżdzać szlakiem. To był duży błąd. To co tam się później działo to głowa mała... Bardzo strome wąskie kamieniste rynny, uskoki, nie było rady żeby tam zjeżdzać, troche sprowadziłem, troche przejechałem z wypiętą jedną nogą... Niżej kiedy już jechałem koło pól wcale nie było lepiej, w ścieżce były głębokie wyżłobienia w które z łatwością można było wpaść kończąc swoją przygode w zarślach... Ciężki hardcore oj ciężki. Wkońcu dojechałem do potoczku który przecinał mój szlak, przeprawiłem się przez niego i opłukałem w nim łokieć i twarz. Co za ulga, tego mi właśnie było trzeba, odrazu lepiej się poczułem. Kawałek dalej już był asfalcik i znalazłem się na głównej drodze. Zajechałem do sklepiku kupić Pepsi, jeden gosciu potwierdził, że za chwile będe miał skręt w prawo na Spytkowice i ruszyłem na ostatni tego dnia podjazd. Fajna asfaltowa ścieżka przyjemnie wiła sie w góre, nie jestem pewnien czy to tam ale gdzieś widziałem żę to miejsce nazywa się "chujówka" hehehe Na nowych mapach już tej nazwy nie ma:) Od tej przełęczy było już praktycznie cały czas w dół. Przeleciałem Spytkowice, potem na 52 i skręciłem na Skawine. Miełem jeszcze troche siły także nie pchałem się na nieco krótszą ale bardziej uciążliwą zakopianke. Na spokojnie doleciałem sobie do Krakowa, tam oczywiście obowiązkowy punkt czyli czeskie piwko na Krowoderskiej które łynkeliśmy z Leszkiem, potem jeszcze kupiliśmy po Ciechanku i zeżarliśmy pyszną pizze:) Były dzisiaj naprawde ciężkie warunki, miałem nieco pecha ale kiedy już dojechałem do Skawiny i byłem niemal w domu ogarnąła mnie taka duma z przejechanej trasy i czysta radość z tego ekstremalnego spiznagia i wykończenia. Poprosu jeden z uroków Enduro:)

FOTKI
Kategoria Góry



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa mawid
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]